Główny artykuł: Franciszek (papież) Obecny papież jest miłym, starszym panem rodem z Argentyny. Przybrał imię Franciszek, co sugeruje, że będzie kontynuował dzieło św. Franciszka, czyli między innymi wspierał działalność na rzecz ubogich i potrzebujących.
Nowe sformułowanie zostało zatwierdzone przez zgromadzenie ogólne Konferencji Episkopatu Włoch. Zmiana dotyczy języka włoskiego, a to, czy będzie obejmować także inne języki, zależy już od władz kościelnych danego kraju. Zmianę "Ojcze nasz" papież Franciszek zapowiedział już w 2017 r. Tłumaczył, że Bóg nigdy nie nakłania
W Watykanie huczy od plotek. W korytarzach papieskich rezydencji coraz częściej mówi się, że papież Franciszek (86 l.) podjął już decyzję i szykuje się do abdykacji. Świadczyć mają o
Franciszek. 242,672 likes · 11,997 talking about this. Nasz Papież. Chcemy go słuchać i wspierać. Bądźmy na bieżąco z jego homiliami, przemówieniami i tym c
Ewangelizator zawsze przekazuje bowiem to, co otrzymał. Jako pierwszy napisał to św. Paweł: Ewangelia, którą głosił, a którą przyjęły i w której mocno trwały wspólnoty, jest tą samą, którą otrzymał sam Apostoł (por. 1 Kor 15,1-3). Otrzymujemy wiarę i ją przekazujemy. Ten kościelny wymiar przekazywania orędzia jest
Czy możemy wiedzieć, czy papież Franciszek jest nieślubnym papieżem? Problem Bergoglio istnieje i jest coraz bardziej widoczny i niszczący dla całego Kościoła katolickiego. Duc in Altum
Papież Franciszek, zwany też przez niektórych antypapieżem, z racji swoich czynów i niezaprzeczalnego faktu, że papież Benedykt XVI nadal żyje, pozostaje bardzo tajemniczą postacią. Pojawił się na nagle, jako nadzieja na odnowę kościoła, ale coraz wyraźniej widać, że będzie to raczej jego niszczyciel.
OBg8pqV. Czy Franciszek jest prawdziwym papieżem? – dlaczego to ma znaczenie ––––– Poniższy artykuł jest skróconą wersją artykułu o tym samym tytule zamieszczonego na stronie internetowej Novus Ordo Watch ( przedrukowany za pozwoleniem. (Redakcja "The Reign of Mary"). W artykule opublikowanym 25 października 2014 na stronie "The Remnant", autorka pisząca pod pseudonimem "Megaera Erinyes" prezentuje nowe podejście do kwestii sedewakantyzmu, tego czy Franciszek jest faktycznie prawdziwym papieżem czy też nielegalnym uzurpatorem: Stwierdza, że to nie ma znaczenia. To dość niezwykłe w przypadku wydawnictwa, które w ciągu wielu dziesięcioleci wylało tak wiele atramentu na zwalczanie sedewakantyzmu. O co tu chodzi? Poniżej, przyjrzymy się kilku najistotniejszym propozycjom wysuniętym w artykule Erinyes i zestawimy je z tradycyjnym katolickim nauczaniem, aby wyjaśnić, dlaczego naprawdę jest ważne czy Franciszek jest papieżem: "Przypuszczam, że jest możliwe i prawdopodobnie zdarzyło się już w przeszłości, iż papież został wyłoniony w wyniku nielegalnej elekcji i przystąpił do pełnienia swych obowiązków zupełnie tak samo jak każdy inny papież. Nie sądzę, żeby istota procedury wyborczej miała być tak kluczowa, chociaż biorąc pod uwagę naszą sytuację, rozumiem dlaczego jest tak atrakcyjną odpowiedzią. Mamy poważny problem z Bergoglio, którego rozwiązaniem byłaby nielegalna elekcja, jeśliby tylko można było jej dowieść. Cóż by to była za ulga gdyby można było po prostu zbyć wzruszeniem ramion jego dziwne przemowy stwierdzeniem, «Och, to tylko kolejne gadanie antypapieża». Kuszące rzeczywiście. Ale myślę, że istnieje generalnie bardziej użyteczna odpowiedź, którą mógłby zaakceptować każdy katolik, który nadal wierzy: Jeśli papież nie jest katolikiem i realizuje cele sprzeczne z celami Chrystusa, to czy jest istotne czy kanonicznie jest antypapieżem? Czy jest ważne czy przebieg wyborów został w taki czy inny sposób naruszony?" (Megaera Erinyes, It Just Doesn't Matter Anymore, "The Remnant", 25 października 2014). Mimo iż, możemy mieć zrozumienie dla teologicznych zmagań i zamieszania jakie w tych ciężkich czasach jest udziałem wielu ludzi, to odpowiedź "wszystko jedno czy taka a taka osoba jest papieżem" jest po prostu absurdalna. Nawet arcybiskup Marcel Lefebvre, którego teologicznego stanowiska "uznawać, ale sprzeciwiać się" z całą pewnością nie popieramy – którego natomiast "The Remnant" darzy najwyższym szacunkiem – powiedział: "Teraz niektórzy kapłani... mówią, że my katolicy nie musimy się martwić tym, co się dzieje w Watykanie; mamy prawdziwe sakramenty, prawdziwą Mszę, prawdziwą doktrynę, po cóż więc martwić się tym, czy papież jest heretykiem czy oszustem lub kimś w tym rodzaju; dla nas jest to bez znaczenia. Myślę jednak, że nie jest to prawdą. Jeśli istnieje jakiś człowiek ważny w Kościele, to jest nim papież. Stanowi on centrum Kościoła i wywiera wielki wpływ na wszystkich katolików swą postawą, słowami i czynami" (arcybiskup Marcel Lefebvre, On the Thesis, przemowa do seminarzystów, 30 marca i 18 kwietnia 1986). Nasz Przenajświętszy Pan odrzucił tych, którzy byli wobec Niego obojętni. Do kościoła w Laodycei, powiedział On "Ale że jesteś letni i ani zimny, ani gorący, pocznę cię wyrzucać z ust moich" (Apok. 3, 16). Jeśli nie możemy być obojętni wobec Chrystusa, dlaczego mielibyśmy być obojętni wobec Jego Wikariusza i to aż do tego stopnia, by nie dbać kto jest Jego Wikariuszem? Tych, którzy opowiadają się za postawą "uznawać i sprzeciwiać się" często nazywamy neotradycjonalistami. Robimy tak ponieważ, chociaż starają się pozostać wierni Tradycji Świętej Matki Kościoła, niemniej jednak wprowadzają nowatorskie pojęcia, idee, o których nie słyszano w katolickiej historii i teologii, takie jak koncepcja, iż można "sprzeciwiać się" nauczaniu papieża wykonującego swą funkcję nauczycielską, że Kościół może głosić błąd, bezbożność, nieobyczajność i złe obrzędy liturgiczne albo twierdzenie, że do tego, aby katolickie Magisterium było rzeczywiście zwyczajne i powszechne – i dlatego nieomylne – niezbędnym warunkiem wstępnym jest powszechność w czasie, która ma być z kolei starannie weryfikowana przez każdego poszczególnego wiernego. Szczegółowe omawianie każdego z tych neotradycjonalistycznych błędów wykracza poza zakres tego artykułu; wskazujemy je tylko by pokazać, że ci pseudotradycjonaliści faktycznie przylgnęli do osobliwych koncepcji oraz że motywacją takiego postępowania jest tylko i wyłącznie ich uporczywe obstawanie przy tym, że "papieże" i biskupia hierarchia Vaticanum II stanowią prawowitą katolicką władzę. Już sam ten fakt zmusza ich do wymyślania tak osobliwych idei, błędów (co najmniej graniczących z herezją jeśli nie wręcz heretyckich), które całkowicie przekręcają i zniekształcają prawdziwe i tradycyjne katolickie nauczanie na temat Kościoła i papiestwa. Pogląd, że tak naprawdę jest bez znaczenia czy Franciszek jest prawowitym papieżem czy nim nie jest został już rozpropagowany przez byłego biskupa FSSPX Richarda Williamsona na początku roku 2014. Wyczerpująco wykazaliśmy błędność jego twierdzeń w obszernym artykule ( ale z chęcią ponownie wyjaśnimy dlaczego nie jest to sprawa, którą katolik może od siebie odsunąć albo pozostać wobec niej obojętny. Znaczenie papiestwa Po prostu, tradycyjne katolickie nauczanie na temat papiestwa czyni łatwym do zauważenia, że sprawą najwyższej wagi jest wiedzieć, kto jest papieżem, a być może nawet jeszcze ważniejszym, kto nim nie jest: "Samym tylko pasterzom przekazana została cała władza nauczania, sądzenia, prowadzenia; na wiernych nałożony został obowiązek słuchania ich nauki, poddawania się z uległością ich osądowi i przyzwolenia na to by nimi rządzili, napominali i kierowali na drodze zbawienia. Jest więc absolutną koniecznością by prosty wierny podporządkował się umysłem i sercem swym własnym pasterzom, a ci z kolei by wraz z nimi podporządkowali się Głowie i Najwyższemu Pasterzowi" (Papież Leon XIII, List Epistola Tua do kardynała Guiberta, 17 czerwca 1885; podkreślenie dodane). "Toteż oznajmiamy, twierdzimy, określamy i ogłaszamy, że posłuszeństwo Biskupowi Rzymskiemu jest konieczne dla osiągnięcia zbawienia" (Papież Bonifacy VIII, Bulla Unam Sanctam, 18 listopada 1302; podkreślenie dodane). Od razu powinno być oczywiste jak absurdalny jest pomysł, że nie ma znaczenia czy Jorge Bergoglio jest papieżem Kościoła katolickiego (jak również jego poprzednicy: Benedykt XVI, Jan Paweł II, Paweł VI i Jan XXIII). Właściwie, to rzucamy wyzwanie by jakiś neotradycjonalista przedstawił oświadczenie katolickiego Magisterium, uznanego teologa albo podręcznik dogmatyki stwierdzający, że tożsamość papieża nie ma większego znaczenia, albo że nie ma potrzeby byśmy sobie zawracali głowę tym, czy konkretny pretendent jest prawdziwym papieżem czy też oszustem. Papież to kamień węgielny katolickiej jedności. Nie jest katolikiem ten, kto nie jest zjednoczony ze Stolicą Piotrową (oczywiście o ile zasiada tam prawdziwy papież), ani nie może się nazwać katolikiem ten, kto nie wyznaje tej samej Wiary, którą wyznaje i głosi Rzymski Papież. Wszyscy katolicy muszą patrzeć na Rzym, na Stolicę Apostolską jak na latarnię morską ortodoksji i prawdy i nikt nie może być wprowadzony w błąd jeśli trwa wiernie przy tej Rzymskiej Stolicy, która została ustanowiona właśnie dla naszego zbawienia. Papież Leon XIII z całą mocą nauczał: "Jedność z Rzymską Stolicą Piotrową jest... zawsze sprawdzianem dla katolika... «Nie możesz być postrzegany jako wyznawca prawdziwej wiary katolickiej, jeśli nie głosisz, że trzeba zachować rzymską wiarę»" (Encyklika Satis cognitum, n. 13). Ten sam Papież podobnie nauczał, że "silnym i skutecznym narzędziem zbawienia jest nie kto inny jak Rzymski Papież" (Encyklika Annum ingressi sumus). Czy zwolennicy postawy "sprzeciwu" ze środowisk "The Remnant", "The Fatima Crusader", "Catholic Family News", "The Angelus", itp., mogą to powiedzieć o Watykanie Novus Ordo? Oczywiście, że nie. (John Vennari stwierdził nawet, że nie pozwoliłby, aby Franciszek uczył religii jego dzieci, a Michael Matt miał stwierdzić, iż ukrywa teraz przed swoimi dziećmi "papieskie" wypowiedzi). Gdyby Jan XXIII, Paweł VI, Jan Paweł I, Jan Paweł II, Benedykt XVI i Franciszek byli prawdziwymi papieżami, to stwierdzenie Papieża Leona XIII byłoby fałszywe, ponieważ począwszy od Vaticanum II, "Rzymski Pontyfikat" jest niczym innym jak silnym i skutecznym narzędziem potępienia, rozsiewającym najszkodliwsze błędy i herezje prowadzące aż do stanu, w którym całe chrześcijaństwo praktycznie upadło, a tymczasem "papież" twierdzi, że rzeczy nigdy nie miały się lepiej ( Wynika z tego, że jeśli sekta Novus Ordo jest prawdziwym Kościołem katolickim, to Kościół założony przez Chrystusa nie zdał egzaminu, a Chrystus jest zwodzicielem. Ale to jest niemożliwością! W tym miejscu, polecamy wszystkim zapoznanie się z doskonałą dwugodzinną konferencją biskupa Sanborna na temat herezji Vaticanum II, którą można obejrzeć bezpłatnie na YouTube: Jego Ekscelencja objaśnia, że chociaż wiemy, iż niemożliwe jest aby Kościół mógł zawieść, niemniej jednak jest możliwym by poszczególni ludzie odpadli od wiary, a fałszywi pretendenci do tronu papieskiego pojawili się i zwiedli ludzi. Jest to kluczowe stwierdzenie przy dochodzeniu do zrozumienia dlaczego tylko sedewakantyzm może być uznany za katolickie stanowisko, a nie postawa oporu neotradycjonalistów. (Zobaczcie też krótki film Historical Precedents of Papal Impostors: Dopiero gdy stwierdzimy, że Kościół Vaticanum II nie jest Kościołem katolickim Papieża Piusa XII i jego poprzedników, a pretendenci do tronu papieskiego od 1958 roku nie byli prawdziwymi papieżami – tylko wtedy możemy powiedzieć, że Kościół katolicki nie zawiódł, ponieważ choć Kościół może być zaćmiony i choć pontyfikat prawdziwego Papieża może być uniemożliwiany albo opóźniany, posiadamy Boską gwarancję, że Kościół nigdy nie może głosić błędu ani prowadzić wiernych, którzy do niego należą na potępienie. Taki jest właśnie cały cel Kościoła! Lecz zamiast tych całkowicie katolickich i zdroworozsądkowych poglądów, zwolennicy stawiania oporu wolą głosić inną naukę. Dlaczego? Ponieważ nie chcą zaakceptować wniosku, że pretendenci do tronu papieskiego począwszy od śmierci Papieża Piusa XII w 1958 roku byli oszukańcami, a religia, której przewodzili nie jest religią Kościoła rzymskokatolickiego. Jednakże decyzja o odrzuceniu sedewakantyzmu na rzecz pokrętnej i zniekształconej nauki o Kościele i papiestwie dokonała się za straszliwą cenę płaconą przez dusze, ponieważ – jak to obecnie, ze smutkiem daje się zaobserwować – postawa "uznawać i sprzeciwiać się" okazała się być ślepą uliczką. Cały ten okropny chaos, ta zniekształcona teologia, zniknęłyby zupełnie gdyby się tylko zgodzili usunąć jedyną tego przyczynę: uporczywie podtrzymywaną ideę, że pretendenci do tronu papieskiego po Piusie XII są prawdziwymi papieżami, a sekta Vaticanum II jest Kościołem katolickim założonym przez Jezusa Chrystusa. Pozbądźcie się tej absurdalnej koncepcji a wszystko ułoży się. Nie trzeba w ogóle wyrządzać katolickiej nauce takiej szkody jaką czynią zwolennicy oporu; musimy po prostu wyzbyć się tego apriorycznego odrzucenia sedewakantystycznego wniosku, tej szalonej uporczywości – przyjętej już na wstępie – że sedewakantyzm po prostu nie może być prawdziwy, niezależnie od dowodów. Postawa zwolenników ruchu oporu jest sprzeczna z katolicką nauką Jedną z konsekwencji postawy oporu stało się upowszechnienie innego skandalicznego, choć popularnego i powszechnego błędu: poglądu, że nauczanie Magisterium albo Papieża – które nie zostało ogłoszone w ramach ściśle określonych warunków nieomylności – nie jest obowiązujące dla wiernych i może nawet zawierać najbardziej skandaliczne herezje. Jednak nie takie jest tradycyjne, katolickie nauczanie sprzed Vaticanum II. Wręcz przeciwnie – jak uczy Pius XII – kiedy Papież sprawuje swój urząd nauczycielski wydając, na przykład, encyklikę, wszyscy wierni mają obowiązek, pod groźbą grzechu śmiertelnego przyjąć nauczanie Papieża: "Nie trzeba też sądzić, że pouczenia w encyklikach zawarte nie wymagają same przez się wewnętrznego poddania dlatego tylko, że papieże nie występują co do nich z najwyższą nauczycielską powagą. Albowiem i te rzeczy są przedmiotem tego zwyczajnego Nauczycielstwa, do którego także odnoszą się słowa: «Kto was słucha, mnie słucha» [Łk. 10, 16], a nadto, co w encyklikach wykłada się i z naciskiem podkreśla, to zazwyczaj już skądinąd do nauki katolickiej należy" (Papież Pius XII, Encyklika Humani generis, n. 15; podkreślenie dodane). Jest to zrozumiałe. A poza tym, jaka jest alternatywa? Taka, że Papież nie może już naprawdę nauczać, a jedynie prezentować opinie, które wierni mogą dowolnie przyjąć albo odrzucić? (Wyobraźmy sobie taki scenariusz w szkolnej klasie). Albo, że za każdym razem, gdy Papież wydaje encyklikę, każdy katolik bierze swój egzemplarz Denzingera, aby sprawdzić i upewnić się, że Papież naucza prawdziwej Wiary? Albo, ewentualnie, każdy poszczególny katolik sprawdza czy "ksiądz" Nicholas Gruner, Michael Matt, John Vennari, John Salza albo Chris Ferrara udzielili swej aprobaty? W takim razie, tak naprawdę, to kto kogo naucza? Cóż to za dziwaczne towarzystwo, w którym student jest ostatecznym arbitrem tego, co ma przyjąć od nauczyciela? Postawmy więc oczywiste pytanie: Czy zwolennicy sprzeciwu, duchowni czy też świeccy, okazują wobec encyklik Franciszka to wewnętrzne poddanie, którego Pius XII wymagał od wszystkich katolików w stosunku do papieskiego nauczania? Albo wobec encyklik i innych doktrynalnych dokumentów Benedykta XVI, Jana Pawła II i Pawła VI? Oczywiście, odpowiedź brzmi: nie. Celem instytucji papiestwa jest zapewnienie Kościołowi Chrystusowemu ochrony w sprawach wiary i moralności, właśnie po to, aby wierni "już nie byli dziatkami chwiejącymi się i nie byli unoszeni od każdego podmuchu nauki" (Efez. 4, 14) jak to jest u protestantów i innych heretyków oraz schizmatyków. Innymi słowy, Chrystus Pan obdarzył Swój Kościół instytucją papiestwa, aby każdy katolik zamiast słuchać Kościoła nie musiał oglądać Remnant TV, by zrozumieć co jest prawdziwym katolickim nauczaniem albo żeby być bezpiecznie prowadzonym we wszystkich sprawach dotyczących zbawienia swej duszy. Papież Pius IX podkreślił, że właśnie ta jedność Wiary w całym Kościele – gwarantowana i egzekwowana przez Papieża – odróżnia katolicki Kościół od protestanckich sekt: "Ktokolwiek zaś zwróci uwagę i pilnie rozważy warunki, w jakich znajdują się różne wzajemnie podzielone wspólnoty religijne oddzielone od Kościoła katolickiego, który od czasów Chrystusa Pana i Jego Apostołów zawsze był kierowany przez prawowitych pasterzy, a obecnie również sprawuje swą boską władzę, posiadaną od Pana Boga, ten łatwo się przekona, że żadna z tych wspólnot religijnych, ani nawet wszystkie brane łącznie, nie tworzą i nie stanowią w żadnym razie tego jednego Kościoła katolickiego, który został założony, ustanowiony i powołany do istnienia przez Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Ponadto nie można nawet mówić, że te wspólnoty są czy to członkami, czy też częściami tegoż Kościoła, ponieważ w sposób widoczny są odłączone od jedności katolickiej. Skoro zaś tego rodzaju wspólnotom brakuje żywego autorytetu ustanowionego przez Boga, który naucza ludzi przede wszystkim zasad wiary i norm moralności, kieruje nimi i rządzi we wszystkich sprawach, które dotyczą wiecznego zbawienia, dlatego wspólnoty owe ciągle zmieniają swe poglądy, a zmienność ta i brak stałości jest czymś nieuniknionym. Każdy może z łatwością zrozumieć oraz jasno i otwarcie poznać, że różnią się one w tej kwestii od Kościoła założonego przez Chrystusa Pana, w którym prawda musi trwać nienaruszona i nigdy nie podlega żadnym zmianom, jako depozyt powierzony temu Kościołowi do wiernego zachowywania. W tym celu Kościołowi została wieczyście przyobiecana opieka i wsparcie Ducha Świętego" (Papież Pius IX, List Apostolski Iam Vos omnes [1868]; podkreślenie dodane). Czy neotradycjonaliści uważają, że sekta Vaticanum II, którą uznają za katolicki Kościół "trwa nienaruszona i nigdy nie podlega żadnym zmianom" integralnie strzegąc depozytu Wiary z "opieką i wsparciem Ducha Świętego" aż do końca czasów? Oczywiście, że nie. Jednak, taka jest prawdziwa i tradycyjna katolicka nauka o Kościele i papiestwie. Teraz już wiecie dlaczego czasami nazywamy sprzeciwiających się (resisters) "semi-tradycjonalistami", ponieważ ich przywiązanie do Tradycji jest dość selektywne i nie obejmuje całości, a jedynie jej fragment. Kościół katolicki jest nieskazitelny w swym nauczaniu. Jest nieomylny i niezawodny. W pięknej encyklice o Naszym Panu Jezusie Chrystusie Królu, Papież Pius XI napisał w 1925 roku: "Do dobrodziejstw, które spłynęły z obchodów publicznych i prawnie zaprowadzonych na cześć Boga Rodzicy i Świętych, zaliczyć przede wszystkim trzeba to, iż Kościół w każdym czasie oddalał zwycięsko zarazę herezji i błędów" (Encyklika Quas primas, n. 22). W jaki sposób stanowisko neotradycjonalistów pozostaje w zgodzie z tym papieskim nauczaniem? W żaden. Gdyby ich kościół był wolny od błędu i herezji, nie byłoby się czemu sprzeciwiać. Sedewakantystyczny wniosek jest możliwy i nieunikniony Jedynym sposobem na powstrzymanie się od popierania heretyckiej idei, że Kościół katolicki odpadł od Wiary jest podkreślanie, że sekta Vaticanum II nie jest katolickim Kościołem. Jest to nieunikniony wniosek oparty na Boskim Objawieniu i faktach historycznych. To prawda, że jest to konsternująca i kłopotliwa konkluzja, ale z pewnością nie bardziej niż ukrzyżowanie i śmierć Naszego Pana Jezusa Chrystusa po tym, jak wykazał Boskość Swego posłannictwa. I chociaż zasiadanie uzurpatora na Tronie św. Piotra oraz zaćmiewanie Kościoła katolickiego przez obce ciało może być czymś oszałamiającym i wprawiającym w zakłopotanie, to przynajmniej jest możliwym; wiemy natomiast, że jest niemożliwe, aby katolicki Kościół mógł przestać być pochodnią prawdy i ortodoksji. Sięgnijmy w tym miejscu do wskazówek teologa ks. Edmunda J. O'Reilly, który przestrzegał, że Kościół może znaleźć się w każdej sytuacji – nieważne jak absurdalna albo oszołamiająca mogłaby się wydawać – która nie jest ściśle wykluczona przez obietnice Chrystusa: "Wielka Schizma Zachodnia podsuwa mi refleksję, którą pozwolę sobie tutaj wyrazić. Gdyby nie doszło do tej schizmy, to hipoteza, że coś podobnego mogłoby się wydarzyć dla wielu wydawałaby się urojoną. Uważaliby, że coś takiego nie mogłoby mieć miejsca; Bóg nie pozwoliłby, aby Kościół znalazł się w tak nieszczęśliwej sytuacji... Ale żeby katolicy byli podzieleni w kwestii kto jest Papieżem, ale żeby prawdziwy Kościół miał pozostawać przez trzydzieści do czterdziestu lat bez powszechnie uznawanej Głowy i zastępcy Chrystusa na ziemi – jest niemożliwością. A jednak tak było; i nie mamy żadnej gwarancji, że to się znowu nie stanie, chociaż możemy żarliwie ufać, iż będzie inaczej. Wniosek jaki chciałbym z tego wyciągnąć jest taki, że nie możemy być zbyt pochopni w wypowiedziach na temat tego co Bóg może dopuścić... Ale być może my albo nasi następcy w przyszłych pokoleniach chrześcijan, doczekają jeszcze bardziej niesamowitego zła od tego, które już się dokonało, i to jeszcze przed nieuchronnym nadejściem tego wielkiego końca wszystkich rzeczy na ziemi, jaki poprzedzi dzień sądu. Nie podaję się za proroka, ani nie roszczę sobie pretensji do posiadania wizji smutnych zjawisk, o których nie mam kompletnie żadnej wiedzy. Jedyne, co zamierzam tu przekazać to to, że wydarzenia dotyczące Kościoła, nie wykluczone przez Boskie obietnice, nie mogą być uważane za praktycznie niemożliwe, tylko dlatego, że miałyby być straszne i w bardzo wysokim stopniu niepokojące" (ks. Edmund James O'Reilly SJ, The Relations of the Church to Society [1882], ss. 287-288; podkreślenie dodane). Tylko dlatego, że obecna sytuacja w Kościele jest przyczyną naszych problemów natury fizycznej, finansowej, duchowej czy emocjonalnej, to jeszcze nie upoważnia nas do takiego przekręcania katolickiej nauki o Kościele, papiestwie albo Magisterium, abyśmy mogli nadal żyć w komfortowym świecie fikcji. W rzeczywistości, jeśli weźmiemy pod uwagę następujące natchnione przez Boga słowa św. Pawła, możemy dość łatwo się przekonać, że taka przerażająca sytuacja, w jakiej się dzisiaj znaleźliśmy – którą zasadnie można nazwać "zaćmieniem Kościoła" – nie tylko nie jest wykluczona przez Boskie poręczenie, lecz jej zaistnienie zostało praktycznie zapowiedziane: "I wiecie, co go teraz powstrzymuje, aby się objawił w swym czasie. Już bowiem tajemnica nieprawości działa; tylko ten, co teraz powstrzymuje – niech powstrzymuje – będzie usunięty. A wtedy objawi się ów nikczemnik, którego Pan Jezus zabije tchnieniem ust swoich i zniszczy blaskiem przyjścia swego" (II Tes. 2, 6-8). W związku z tym warto tutaj zwrócić uwagę, że rozmaici biblijni egzegeci utożsamiają człowieka opisanego przez św. Pawła jako "ten, co teraz powstrzymuje" i "będzie usunięty", właśnie z Papieżem: To właśnie Papież, będąc Wikariuszem Chrystusowym, powstrzymuje "nikczemnika" – Antychrysta. Albowiem tak długo jak jest Papież, szatan nie może zrealizować swego ostatecznego zwodzenia, "działania błędu" by sprowadzić masy na manowce apostazji, co pięknie wyraził Papież Pius IX: "Teraz już dobrze wiecie, że śmiertelni wrogowie katolickiej religii zawsze toczyli zaciekłą wojnę, lecz bez powodzenia, przeciw temu Tronowi [Św. Piotra]; bynajmniej nie są nieświadomi faktu, że religia sama z siebie nigdy nie może się zachwiać i upaść jeśli ten Tron pozostaje nietkniętym, Tron spoczywający na skale, której butne bramy piekielne nie mogą obalić i w której spoczywa cała i doskonała trwałość chrześcijańskiej religii" (Papież Pius IX, Encyklika Inter multiplices, n. 7; podkreślenie dodane). Czy kościół Novus Ordo reprezentuje i gwarantuje "całą i doskonałą trwałość religii chrześcijańskiej"? Czy ktoś naprawdę może powiedzieć, że bramy piekielne nie przemogły tej żałosnej modernistycznej sekty, która wyrzuca z siebie bluźnierstwo, herezję i bezbożność na cały świat? Śmie ktoś zapewniać, że pod rządami "papieży" Vaticanum II prawdziwa religia ani się nie "zachwiała" ani nie "upadła"? Czy prawdziwe byłoby stwierdzenie, że Stolica Apostolska pozostaje "nienaruszona" pod rządami Franciszka lub któregokolwiek z jego pięciu haniebnych poprzedników? Czy neotradycjonaliści w to wierzą? Oczywiście, że nie! Erinyes sama to sugeruje: "Najwidoczniej na próżno spoglądamy w stronę Rzymu, ponieważ właśnie zobaczyliśmy, na oczach całego świata w pierwszych dwóch tygodniach tego miesiąca, że te [fałszywe] poglądy są wyznawane nie tylko przez ogromne masy świeckich katolików, lecz stanowią również przekonanie wyraźnej większości ludzi, którzy wzięli udział w Synodzie jako następcy Apostołów! Cóż to za precedens dla Kościoła, w osobie jego najpoważniejszych przedstawicieli, którzy utracili swą własną rację istnienia, swą własną Wiarę? Co Bóg nakaże uczynić ze solą, która nie jest już słona?". Tak więc Erinyes wierzy w kościół, który może stracić "swą własną Wiarę" i "swą własną rację istnienia". Jest tylko jeden sposób pogodzenia tego z tradycyjnym katolickim nauczaniem o Kościele: sekta Vaticanum II nie jest katolickim Kościołem ponieważ nie może nim być. Co z kolei, prowadzi nas do innego popularnego argumentu wysuwanego przez neotradycjonalistycznych zwolenników "stawiania oporu" ("resisters") – tego o braku kompetencji. Ale kto ma prawo o tym decydować? Kiedy dochodzi do pytania o prawowitość "papieży" po Piusie XII, typowy neotradycjonalista w pewnym momencie stwierdzi, że jest to sprawa wykraczająca poza jego kompetencje decydowania, jednocześnie najzupełniej entuzjastycznie kontynuując swoją działalność "sprzeciwiania się". W taki sposób motywuje swą odmowę zaakceptowania sedewakantyzmu. Jak to się jednak dzieje, że neotradycjonaliści uważają, iż nie są w stanie określić czy ktoś jest prawdziwym Papieżem – ktoś kto w oczywisty sposób nie jest katolikiem albo kto dopuścił się czynów przed dokonaniem których prawdziwego Papieża chroni Boska asystencja – i równocześnie nie mają żadnych wątpliwości co do swych kompetencji by być sędzią (rzekomych) papieskich i soborowych nauk oraz zatwierdzonego przez "papieża" ustawodawstwa, świętych i liturgicznych obrzędów? Która wypowiedź ma większy sens? "Nie mogę uznać roszczeń tego człowieka do bycia Papieżem, ponieważ – o ile wiem – uczynił i nauczał rzeczy, których prawdziwy Papież nie mógłby zrobić ani głosić", czy może: "uznaję tego człowieka za Wikariusza Chrystusa, ale nie przyznaję się do religii, którą on wyznaje, do nauk, które głosi, do świętych, których kanonizuje, do liturgii, którą narzuca, etc."? Dlaczego kwestia "kompetencji" jest wysuwana tylko gdy chodzi o przyjęcie wniosku, który wypływa z logiczną koniecznością, ale nie wtedy gdy chodzi o odrzucenie nauk, praw i liturgii człowieka uznawanego za najwyższy autorytet w Kościele? Katolik z całą pewnością potrafi odróżnić heretyka od katolika; nie jest jednak powołany do osądzania magisterium Papieża albo kwestionowania jego jurysdykcji, co jest podkreślone całkiem wyraźnie w Prawie Kanonicznym: "Pierwsza Stolica nie jest sądzona przez nikogo (Prima Sedes a nemine iudicatur)" (Kodeks Prawa Kanonicznego 1917, kanon 1556). Odnośnie uprawnień każdego wykształconego katolika – nawet świeckiego – do ustalenia kto jest heretykiem, zobacz znakomite omówienie tej tematyki w zatwierdzonej przez Watykan książce ks. Felixa Sarda y Salvany Liberalizm jest grzechem. Podczas Wielkiej Schizmy Zachodniej w XIV wieku ludzie musieli podjąć decyzję, który z dwóch (później trzech) pretendentów do tronu papieskiego był prawdziwym papieżem. Jeśli kiedykolwiek pojawiły się zastrzeżenia co do czyichś kompetencji, to właśnie wtedy doszło do takiej sytuacji. I choć z pewnością Bóg nie wymagał od ludzi by ich decyzja dotycząca tej sytuacji była nieomylna, to z całą pewnością wymagał, aby każdy bez wyjątku wierny postępował zgodnie z dokonanym przez siebie w dobrej wierze wyborem tego z pretendentów do tronu papieskiego, którego uznał za prawdziwego papieża. Nie było takiej możliwości by uznać jednego pretendenta za Papieża, a następnie odmówić mu posłuszeństwa, jak to zwykle robią zwolennicy "stawiania oporu". Grzech schizmy u źródeł postawy "oporu" Jedynym powodem dla którego tradycjonaliści spod znaku "uznawać i sprzeciwiać się" ("recognize-and-resist") mogli w ogóle wysunąć tak głupi pomysł, że nie ma znaczenia czy Franciszek jest czy nie jest papieżem jest to, że oni i tak nie są mu posłuszni. Dla nich – rzecz jasna – równie dobrze Franciszek mógłby nie być papieżem. Dla stawiających opór, "papieże" Novus Ordo istnieją tylko na pokaz – mają tylko tyle władzy ile każdy poszczególny wierny jest gotów im przyznać w danym momencie. Nie podoba się to, co mówi ostatnia papieska encyklika? Bez obaw – nie jest "nieomylna". Czy papież grozi ekskomuniką? Nie ma to znaczenia, wokół panuje "diaboliczna dezorientacja". Dostaliśmy "świętego", który jak wiemy nie jest świętym? Nic wielkiego – to tylko kanonizacja "Vaticanum II". Czy "papież" może narzucać heretycki albo bezbożny ryt Mszy? Nie trzeba się denerwować – po prostu trzeba "sprzeciwiać się", czytać Michaela Daviesa i prenumerować "Catholic Family News". Nie ma "łacińskiej Mszy" w waszej diecezji? Żaden problem – po prostu uczęszczajcie zamiast tego na niezatwierdzone Msze Bractwa Św. Piusa X i włączcie sobie Remnant TV. Taki jest żałosny stan głównego nurtu "tradycyjnego katolicyzmu" w Stanach Zjednoczonych. Tym, którzy wytkną nam, że sedewakantyzm ma swe własne kłopoty, łatwo przyznamy słuszność, jednakże istnieje zasadnicza różnica: Nasze problemy są spowodowane brakiem panującego Papieża, podczas gdy problemy neotradycjonalistów występują pomimo papieża i działającej hierarchii. Trudności sedewakantystyczne istnieją, ponieważ władza, która może je rozwiązać i jest uważana za legalną jest nieobecna, podczas gdy neotradycjonaliści sprzeciwiają się i negują władzę uznawaną przez nich za legalną i funkcjonującą. Wszystkie sedewakantystyczne problemy rozwiążą się, co do zasady, jak tylko prawdziwy Papież znów zacznie panować. Z drugiej zaś strony, trudności stawiających opór tak naprawdę nigdy nie mogą zostać rozstrzygnięte, ponieważ każde rozwiązanie jest uzależnione, co do zasady, od osobistej zgody każdego ze stawiających opór na podjęte rozstrzygnięcie. Lecz taka odmowa podporządkowania się człowiekowi, którego się uznaje za prawdziwego papieża Kościoła katolickiego powinna być poważnym problemem dla kogoś kto się nazywa katolikiem, ponieważ stanowi ona grzech schizmy. Czym dokładnie jest schizma? Prawo kościelne definiuje ją następująco: "Schizmatykiem jest ochrzczony, który nie chce podlegać papieżowi lub żyć we współuczestnictwie z członkami Kościoła papieżowi podległymi (subesse renuit Summo Pontifici aut cum membris Ecclesiae ei subiectis communicare recusat)" (Kodeks Prawa Kanonicznego 1917, kan. 1325 § 2). Trochę więcej światła rzuca na tę definicję kanonista ks. Ignacy Szal, który wyjaśnił, że należy uznać za prawdziwego schizmatyka osobę, która [odrzuca to, iż] "musi uznawać Rzymskiego Papieża za prawdziwego pasterza Kościoła i musi wyznawać za artykuł wiary, iż Rzymskiemu Papieżowi należne jest posłuszeństwo" (The Communication of Catholics with Schismatics, 1948, str. 2). Ta definicja pasuje jak ulał do neotradycjonalistów, z wyjątkiem tego, że osoba, którą oni publicznie uznają za papieża nie jest faktycznie papieżem. Nie zmienia to jednak faktu, że stają się winni grzechu schizmy (nawet jeśli, technicznie, nie dopuszczają się kościelnego przestępstwa, ponieważ Franciszek nie jest faktycznie papieżem), gdyż odmawiają podporządkowania się osobie, którą oni uważają za Rzymskiego Papieża. Grzech występuje w woli, toteż zdecydowanie jest to grzech schizmy. Z kolei schizma, podobnie jak herezja i apostazja, wyklucza z łona Kościoła katolickiego; tzn., przestaje się być członkiem Ciała Chrystusa jeśli się jest schizmatykiem. Papież Pius XII nauczał: "Albowiem nie każdy grzech, choćby i ciężką był zbrodnią, jest tego rodzaju, aby z samej natury swojej wyłączył człowieka z Ciała Kościoła, jak to robi schizma, herezja lub apostazja" (Encyklika Mystici Corporis, n. 23; podkreślenie dodane). Schizma jest wykroczeniem przeciwko jedności Kościoła, a zatem jest niezgodna z członkostwem w nim. A zatem – owszem, wiedza o tym czy Jorge Bergoglio ważnie pełni urząd papieski ma wcale niemałe konsekwencje. Oczywiście, jest to bardzo poważna sprawa i można tylko pokiwać głową z powodu nowej postawy wyłożonej przez "The Remnant" – jakoby legalność okupanta papieskiego urzędu nie była ważna. Dla prawdziwego katolika, jest to ze wszech miar ważne, ponieważ prawdziwy katolik podporządkowuje się Papieżowi, bez czego nie może osiągnąć życia wiecznego. Ale prawdziwa katolicka postawa długo była odrzucana przez zwolenników oporu, którzy chcieliby jednocześnie mieć ciastko i zjeść ciastko: chcieliby obu rzeczy naraz – mieć swojego papieża i jednocześnie go atakować. Teraz zbierają owoce swojej rozpaczliwej postawy i wykręt, że "to już nie ma znaczenia" nie będzie działać jeśli katolicka nauka ma jeszcze jakieś znaczenie. Przyjrzyjmy się bliżej jednemu zdaniu napisanemu przez Erinyes, już cytowanemu, które powinno sprawić, że każdy podrapie się po głowie: "Jeśli papież nie jest katolikiem i realizuje cele sprzeczne z celami Chrystusa, to czy ma znaczenie czy kanonicznie jest antypapieżem?". Tak, dobrze przeczytaliście: "Jeśli Papież nie jest katolikiem...". Czy neotradycjonaliści mogliby pokazać nam pojedynczy przykład dokumentu pochodzącego z przedsoborowego magisterium, mówiący o możliwości zaistnienia papieża nie będącego katolikiem albo niekatolika będącego papieżem, któremu każdy wierny musi się wtedy "sprzeciwiać"? Jeśli pretendent do tronu papieskiego jawnie nie jest katolikiem, to wiemy, że jego roszczenie do bycia papieżem jest fałszywe. Oczywiście, żaden publiczny niekatolik nie jest członkiem Kościoła, jak autorytatywnie nauczał – cytowany powyżej – Papież Pius XII, a już na pewno ten, kto nie jest członkiem Kościoła nie może być głową Kościoła. Końcowe przemyślenia: Dokąd zmierza "Ruch Oporu"? Erinyes w swym wpisie sprowadza problem prawowitości Franciszka do kwestii (rzeczywistych lub wyimaginowanych) defektów w procedurze wyborczej. Jednakże oznacza to całkowite niezrozumienie problemu. Nie zajmujemy się tutaj regułami konklawe, lecz o wiele bardziej zasadniczymi sprawami: w Rzymie jest "papież", który jest jawnym niekatolikiem, apostatą najgorszego rodzaju. Naprawdę nie obchodzi nas ile głosów dostał na konklawe, ponieważ konklawe nie ma nic wspólnego z bezpodstawnością jego roszczeń do bycia papieżem Kościoła katolickiego. Ten człowiek nie jest katolikiem i nie może być głową Kościoła katolickiego. Reguły konklawe nie mają z tym nic wspólnego, ale skupianie się Erinyes na tej kwestii jest typowym objawem innej bolączki często spotkanej wśród neotradycjonalistów: nieodróżniania wiedzy o fakcie od wiedzy o przyczynach zaistnienia tego faktu. Musimy odróżniać znajomość faktu, że Franciszek nie jest papieżem, od wiedzy z jakiego powodu nie jest papieżem. Możemy wiedzieć pierwsze nawet bez tego drugiego, tak samo jak możemy wiedzieć, że wrota stodoły się nie zamykają nawet jeśli nie wiemy, dlaczego się nie zamykają. Niestety, to rozróżnienie jest zbyt często pomijane i ludzie uważają, że tylko dlatego, iż nie mogą zrozumieć dlaczego Franciszek nie jest papieżem, to muszą zaakceptować go jako prawdziwego następcę św. Piotra – cały czas, jednakże, odmawiając mu posłuszeństwa. Wydaje się, że właśnie takie stanowisko zajęła Erinyes, chociaż dodała do tego nowo odkrytą koncepcję, że "to po prostu nie ma już znaczenia". Nic się tu nie zgadza z katolickim nauczaniem, dlatego nie może przytoczyć żadnego cytatu. Erinyes stawia pytanie: "Ale skoro precedens nie pomaga nam w przypadku jakiejkolwiek innej nietypowej sytuacji współczesnego Kościoła, dlaczego szukamy go dla udzielenia odpowiedzi na temat tego papieża?". Pytanie jest całkiem zasadne jeśli chodzi o sam precedens, ale mamy tutaj inną propozycję: A może by tak zapoznać się i zastosować nauczanie Kościoła, zamiast wymyślać fałszywe analogie całkowicie pozbawione jakiejkolwiek wiedzy teologicznej? Nie możemy pozwolić, ażeby pożądany wniosek dyktował nam nasze przesłanki. Nie możemy zacząć od wniosku, który się nam podoba a potem próbować znaleźć argumenty prowadzące do tego wniosku. Musimy wyjść od tego, co wiemy, a następnie przyjąć wniosek, który z tego w konieczny sposób wypływa, niezależnie od tego czy się nam będzie, czy nie będzie podobał. Erinyes pyta jeszcze: "Czy takie kanonicznie zdefiniowane kategorie, zależne od długotrwałego precedensu, stosują się do tego? W jaki sposób?". To nie ma nic wspólnego z prawem kanonicznym ani z precedensem. Tu chodzi o podstawową katolicką naukę o Kościele, papiestwie i Wierze. Może powinna po prostu zaakceptować katolicką prawdę i zerwać z Bergoglio! Franciszek nie może być papieżem. Jeśli to wywołuje u ludzi wielką konsternację i rodzi inne pytania, to w porządku, ale nie rozwiążemy łamigłówki ignorując fakty i udając, że jest papieżem. To niczego nie rozwiązuje, nieważne jak emocjonalnie satysfakcjonujące może być. W rzeczywistości, tylko wszystko pogarsza, ponieważ nigdy nie znajdzie się właściwego lekarstwa jeśli się odmówi zaakceptowania poprawnej diagnozy. Katolicyzm ma konsekwencje i jedną z tych konsekwencji jest to, że Jorge Bergoglio można nazwać wieloma określeniami, ale głowa Kościoła katolickiego do nich nie należy. Powiedzieliśmy to już wcześniej: Nie bójcie się studiować sedewakantyzmu. Jeśli to stanowisko jest fałszywe, to nie stanie się prawdziwym tylko dlatego, że zaczniecie go badać. Jednakże, z drugiej strony, jeśli jest prawdziwe, to nie stanie się fałszywym tylko dlatego, że nie będziecie chcieli mu się przyjrzeć. A więc, co macie do stracenia? Czy wieczne zbawienie waszej duszy nie jest warte podjęcia tego zadania? Nie obawiajcie się konsekwencji tej rzeczywistości. Miejcie ufność w Bogu – udzieli wam wszelkich łask niezbędnych do wytrwania w cierpieniach jakie przyjdzie znosić na skutek stanu sede vacante w naszym umiłowanym Kościele (zob. I Tym. 2, 4). Artykuł z czasopisma "The Reign of Mary", nr 157, Winter 2015 ( ) (1) Tłumaczył z języka angielskiego Mirosław Salawa ––––––––––––––– Przypisy: (1) Por. 1) Papież Pius XII, Encyklika "Mystici Corporis Christi". O Mistycznym Ciele Chrystusa. 2) Akta i dekrety świętego powszechnego Soboru Watykańskiego (1870), Pierwszy projekt Konstytucji dogmatycznej o Kościele Chrystusowym przedłożony Ojcom do rozpatrzenia. 3) "Cahiers Romains", Dla katolików rzymskich integralnych. 4) Ks. Benedict Hughes, a) A on znowu swoje! Bergoglio wywołuje zgorszenie wśród katolików nonszalanckim podejściem do małżeństwa. b) Zaniechanie potępienia: Bergoglio zaniedbuje obowiązek potępienia zła. c) Franciszek okazuje względy dla ruchu charyzmatycznego. d) Farsa Vaticanum II. Rzetelna ocena soboru po pięćdziesięciu latach. e) Neopapież – fałszywy papież. 5) Bp Mark A. Pivarunas CMRI, a) Fałszywa tolerancja i bluźnierstwo Franciszka I (Jorge Bergoglio). b) "Synod o rodzinie" (2014) otwiera ludziom oczy na odstępstwo modernistycznej hierarchii. c) Sedewakantyzm. d) Odpowiedzi na zarzuty wobec stanowiska sedewakantystycznego. 6) Mario Derksen, Habemus Bergoglio. Antypapież Franciszek i soborowy kościół. 7) Ks. Héctor L. Romero, Modernista Jorge Bergoglio zbezcześcił imię św. Franciszka z Asyżu. 8) Bp Donald J. Sanborn, a) Kolejne herezje Bergoglio potwierdzają niekatolicki charakter modernistycznego Neokościoła. b) Amoralny synod modernistycznych biskupów (2014) – produkt doktrynalnego liberalizmu Vaticanum II. c) Sedewakantyzm: w obronie autorytetu Kościoła katolickiego i papiestwa. 9) Ks. Anthony Cekada, a) Bergoglio nie ma nic do stracenia... zatem sedewakantystyczna argumentacja musi się zmienić. b) Tradycjonaliści, nieomylność i Papież. 10) Ks. Rama P. Coomaraswamy, a) Posoborowi "papieże". b) Problemy z nowymi sakramentami. c) Czy te rzeczy zostały przepowiedziane? 11) John Daly, a) Nieprawdopodobny kryzys. b) Długotrwały wakat Stolicy Apostolskiej w ujęciu księdza O'Reilly. 12) Ks. Jan Nepomucen Opieliński, a) Co to jest ekskomunika? b) Ekskomunika na schizmatyków. 13) a) Mały katechizm o Syllabusie. b) Mały katechizm o Nieomylności Najwyższego Pasterza. 14) Abp Walenty Zubizarreta OCD, O modernizmie (De modernismo). 15) Św. Jan Damasceński, Doktor Kościoła, Wykład wiary prawdziwej. Antychryst (Expositio accurata fidei orthodoxae. De Antichristo). (Przyp. red. Ultra montes). ( PDF ) © Ultra montes ( Cracovia MMXV, Kraków 2015 POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ:
Przerażonych uspokajam – to słowa papieża, ale nie obecnie sprawującego urząd Franciszka (choć niektórych może by to nie zdziwiło), lecz papieża Judasza, czołowej postaci najnowszej powieści Pawła Lisickiego „Epoka Antychrysta”. Akcja powieści dzieje się w XXIII wieku. Od razu się przyznam, że nie przeczytałem jeszcze książki do końca, nie znam więc zakończenia i na pewno niczego nie zdradzę. Uznałem jednak, że warto ją już teraz polecić, ponieważ jest to naprawdę kawał dobrej literatury. Political-fiction, które tak do końca fiction nie jest. Zresztą, o jakiej fiction mowa, skoro na jednej z ostatnich manifestacji „kobiet wyzwolonych” (chyba z rozumu?) jedno z haseł brzmiało: „Aborcja znaczy życie”. Paweł Lisicki ma prostsze zadanie aniżeli miał np. Juliusz Verne, który przewidywał statki kosmiczne w czasach, w których nie było jeszcze samolotów. Świat, który redaktor naczelny „Do Rzeczy” opisuje w „Epoce antychrysta”, właściwie już istnieje, jednak w książce jest „jeszcze bardziej”. Kobiety kardynałki, księża otwarcie uczęszczający do renomowanych klubów gejowskich, kliniki dobrego umierania, ośrodki reedukacji, papież, który nie wierzy w Boga, a jedynie w człowieka i jego nieograniczony rozwój, msza bez przeistoczenia… I wreszcie zainicjowane przez Watykan śledztwo mające raz na zawsze udowodnić, że nie było żadnego zmartwychwstania. A służyć ma to temu, żeby ludzie przestali wierzyć wreszcie w „te bzdury”. Nauka i rozum – to jedyne ma się ostać, Kościół zaś ma być 200 lat przed ludzkością. Do tej pory zawsze był zacofany, teraz będzie zawsze w awangardzie. Papież Judasz mówi – „Chociaż jesteśmy dopiero na początku XXIII wieku, mamy się czuć, jakby to był wiek XXVI! Zawsze na czele, zawsze do przodu, zawsze przed wszystkimi – oto nasza misja. Dlatego z tym większą surowością wytępię wszelkie próby oporu…”. Tego oporu zbyt wiele może nie ma, niemniej gdzieniegdzie tlą się pozostałości dawnego katolicyzmu. Dwóch kardynałów – jeden z Polski, drugi z Nigerii, wypowiada papieżowi posłuszeństwo, po tym, jak ten ogłosił, że czas na definitywne zanegowanie zmartwychwstania Jezusa. Kardynałowie schodzą do podziemia, tam wydają książkę demaskatorską o papieżu Judaszu. Jednocześnie najlepsi globalni prokuratorzy i śledczy rozpoczynają dochodzenie, które ma wykazać, że Jezus nigdy nie zmartwychwstał. Ale co się stało z ciałem? To też mają wyjaśnić. Akcja powieści nabiera tempa… W „Wiekopomnym kazaniu” papież Judasz mówi: „Jezus Chrystus przybił na krzyżu Boga i w ten sposób uwolnił człowieka od zmory, koszmaru boskości. Tak, przez długie wieki ta świadomość byłą przed nami zakryta, niejasna, niewyraźna. Od samego początku wielki gest Jezusa nie był właściwie rozumiany. Nawet jego uczniowie nic nie pojmowali. Z jego dobrowolnej śmierci na krzyżu, która była przypieczętowaniem ludzkiej wolności, zrobili ofiarę przebłagalną. Przez dwa tysiące lat to fałszywe rozumienie śmierci Jezusa zdominowało świat i Kościół. Ofiara przebłagalna! Nie ma nic bardziej moralnie ohydnego i żałosnego. Nie ma ani kogo, ani za co przebłagiwać. Jezus był pierwszym, który to pojął i pokazał: Bóg milczy, Boga nie ma, pozostaje tylko człowiek sam ze sobą i swoją historią…”. Ten rewolucyjny zapał Judasza budzi zachwyt przeróżnych dziwolągów, którzy w XXIII wieku stanowią normę. Na przykład Concha Merrinos Brust, mężczyzno-kobieto-owca twierdzi: „Chrześcijanie nie mogą być po prostu, tak jak zawsze, hamulcowymi przemian. Dobrze, żeby wrócili na czoło marszu ku przyszłości. Byłabym w pełni usatysfakcjonowana, gdyby Judasz spełnił nasz postulat i zamiast zaczynać swoje spotkania od >>dzień dobry>cześć>meeee<<„. Lubię i cenię red. Pawła Lisickiego. Uważam go za jednego z najbardziej przenikliwych i odważnych publicystów piszących o polityce, a nade wszystko o tym, co dzieje się z Kościołem katolickim. Chyba jako pierwszy podjął przed laty próbę „odczarowania” autorytetu śp. Abp. Józefa Życińskiego, który w którymś momencie swojego życia za główny cel swoich ataków obrał sobie środowiska patriotyczne oraz katolickich tradycjonalistów, stając się od razu dyżurnym autorytetem „Gazety Wyborczej” i związanych z nią środowisk. Lisicki wykazywał, że ów „autorytet”, lubujący się w manipulacjach, jest nieco naciągany. Kilka miesięcy temu szef „Do Rzeczy” napisał w swoim tygodniku wstępniak o „walcu postępu”, który właśnie przetacza się przez Kościół na całym świecie, a zwłaszcza na Zachodzie. Lisicki pyta: „Czy Polska pójdzie drogą tylu innych, niegdyś katolickich państw, które błyskawicznie uległy ciosom nowoczesności?”. Najnowsza powieść Pawła Lisickiego kumuluje w sobie wszystkie obawy jakie przez szereg lat wyrażał on w swojej publicystyce. Zebrane „do kupy” i ubrane w literaturę, nie napawają optymizmem, ale ponoć nadzieja umiera ostatnia… Nie znam zakończenia „Epoki Antychrysta”, dlatego łudząc się, że jednak jest jakieś światełko w tunelu, zabieram się za dalszą lekturę… Paweł Sztąberek Czytaj również: Epoka Antychrysta – powieść dla zagubionych katolików i ateistów Paweł Lisicki – „Epoka Antychrysta”, Wydawnictwo Fabryka Słów, Lublin 2018. Książkę zamówić można na
Pobierz pdf „Franciszkanizm” Papieża Franciszka został już wyeksploatowany przez media na wszelkie możliwe sposoby. Wyliczmy – rezygnacja z mucetu w kilka chwil po wyborze, zachowanie swojego krzyża biskupiego z nieszlachetnego metalu zamiast tradycyjnego złotego krzyża papieskiego, pozostanie przy czarnych butach zamiast czerwonych zakładanych ostatnio przez Benedykta XVI, noszenie starych spodni, odprawianie codziennych Mszy i głoszenie kazań dla pracowników Domu św. Marty, siadanie w nawie razem z nimi na chwilę modlitwy osobistej, porzucenie Pałacu Apostolskiego w Watykanie jako miejsca zamieszkania czy wreszcie kontrowersyjna decyzja co do sposobu odprawienia Mandatum w Wielki Czwartek. Pewnie było tego jeszcze więcej, lecz pamięć piszącego te słowa jest ułomna. Wszystko to znaki „Papieża ubogich”, Papieża Franciszka żyjącego na wzór świętego Franciszka. Nie możemy też zapomnieć o metrze – kardynał Bergoglio, jeszcze zanim został Ojcem Świętym Franciszkiem, poruszał się komunikacją publiczną. Pojawiła się nawet żartobliwa propozycja wybudowania specjalnie dla niego metra w Watykanie, by dalej mógł zachować swoje godne pochwały obyczaje. Żart ten sugerował, że w pewnych okolicznościach „franciszkanizm” też może drogo kosztować i tracić swój istotny sens. Takie i inne jeszcze ironiczne uwagi dotyczące hurraentuzjazmu wokół każdego kroku Ojca Świętego nie mogły wszakże ani wyhamować, ani też skierować trendów obecnych w mediach na bardziej rozumne tory[1]. Do jednego worka wrzuca się gesty, zwyczaje i praktyki wyrastające z różnych zupełnie obszarów papieskiej aktywności – czasem prywatnych, czasem publicznych w bardziej świeckim sensie, a czasem liturgicznych. Wrzuca się je i miesza tak dokładnie, by nikt nie był w stanie odróżnić, co do czego przynależy. Skuteczność tego mieszania dobrze widać było w dezorientacji i reakcjach, zwykle kutych na cztery nogi, tradycjonalistów. Franciszkanizm i „franciszkanizm” Absurdalność tego rodzaju zachwytu, który zafundowano nam przy okazji wyboru kardynała Bergoglia na Papieża, niemal ze stuprocentową pewnością musiał się zakończyć także pomieszaniem języków. Na czym to pomieszanie polega? To nie charakterystyka zachowań Papieża pozwalała na odnajdowanie w nich wątków franciszkańskich, ale raczej każdy gest dłonią, spojrzenie czy zwykła codzienna czynność Ojca Świętego zaczęły nam mówić, czym ten „franciszkanizm” jest. Czy takie odczytanie tego, co widzieliśmy, nie jest przesadą? Nie sądzę. Do oderwania się narracji od właściwego sensu franciszkanizmu doprowadził nas właśnie swoisty paroksyzm zachwytu, którego byliśmy świadkami. Obserwowaliśmy go co najmniej przez pierwsze kilka tygodni pontyfikatu, a i dziś jeszcze zdarza się zauważyć jego odblaski. W każdym razie, wedle wykładni mediów, nie powinniśmy już mieć wątpliwości, że Papież Franciszek jest bardziej franciszkański od świętego Franciszka. I może nawet tego ostatniego już nie potrzebujemy, bo przecież od dawna nie żyje. „Franciszkanizm” jako rózga Świat i środki masowego przekazu nie lubią skomplikowanych formuł opisujących rzeczywistość. Skoro jednak one same nagromadziły w informacyjnym kotle tak zaplątany zestaw symboli i obrazów mających określić ikonografię nowego Papieża, musiały też sobie z tym gordyjskim węzłem jakoś poradzić. Szybko zaczęły się poszukiwania prostego mianownika, który w świecki sposób pozwoliłby operacyjnie ująć zasadę organizującą obecność Franciszka w przestrzeni publicznej. Chodziło o to, by każdy, kto „weźmie do ręki” taki mianownik, mógł się nim posłużyć jak narzędziem, miernikiem wskazującym poziom „franciszkanizmu” we krwi Franciszka, ale też każdego biskupa, duchownego, a nawet świeckiego katolika pojawiającego się w przestrzeni publicznej. Zwykle chodzi o to, by wiedzieć kogo pochwalić, a komu przyłożyć. Czym zatem jednak jest franciszkanizm? Nie było takich pytań za pierwszych dni Papieża Franciszka. A przecież by słowo to miało sens, coś trzeba wiedzieć o „Biedaczynie” z Asyżu, może o zainicjowanym przez niego zgromadzeniu. Jak jednak możemy odpowiedzieć sobie na pytanie o franciszkanizm, skoro pojęcie to już zdefiniowaliśmy poprzez gesty samego Papieża. Nikt przecież nie zamierzał się zajmować świętym z Asyżu. „Franciszkanizm” mediów okazał się zupełnie pusty. Pozbawiony łaski, ale i wiedzy, objawił się jako nic nieznaczące słowo mieniące się tylko mniej lub bardziej kiczowatymi przedstawieniami średniowiecznego świętego znanymi z ikonografii, ale też z różnorodnych współczesnych ideologicznych klisz. Mizerabilizm – klucz do Franciszka? Świecka operacjonalizacja franciszkanizmu oczywiście się znalazła. By móc skutecznie kierować Kościołem, wedle swojego planu, światu potrzebne są tego typu wytrychy zastępujące w duszach samych katolików ich język wiary, ale i świadomość nadprzyrodzoności. Trafnie „haczyk” zastosowany przy Papieżu Franciszku określił ksiądz Florent Husson, pisząc o „mizerabilizmie” jako oczekiwaniu współczesnej kultury wobec Kościoła katolickiego[2]. Zresztą to samo narzędzie było już stosowane w odniesieniu do Kościoła co najmniej od czasu, kiedy Jacques Maritain rozwinął swoją teologię środków ubogich[3] pozwalającą wypychać doktrynę Kościół z życia publicznego państw przy równoczesnym kompromitowaniu obecnych w nim katolików. Pojawiających się tam jako katolicy właśnie, co nie zawsze jest oczywiste. Wszystko w imię fałszywego rozumienia ewangelicznej pokory i słabości, przy aplauzie zadowolonego świata z ulgą odrzucającego swój niepiękny, w świetle wymagań Chrystusa i Kościoła, obraz. Sami katolicy utwierdzili się w ten sposób w przekonaniu, że wiara to tylko duchowość, która nie powinna się stykać z „brudem” tego świata. A zatem widzialna (środki bogate), wcielona obecność prawdziwej religii w świecie jest niepożądana. Rzesze katolików zaczęły wierzyć, że żyją „pod słońcem Republiki, która – zgadzając się co do składników dobra wspólnego – prowadzi jedynie spory o kolejność ich realizacji i środki, które do tego prowadzą”[4]. W rzeczywistości zaczęli oni rezygnować z prawdziwej pokory i słabości, które wcześniej kazały im iść za autorytetem Boga także w polityce. Używano tak pojętego „mizerabilizmu” także, gdy media, zachwaszczone różnorodnymi ideologiami, próbowały zrozumieć lub przetworzyć po swojemu doświadczenie Soboru Watykańskiego II – choćby wtedy, gdy temat wolności religijnej przedstawiano jako rezygnację Kościoła z jego uniwersalnej misji zbawczej (w przerysowaniu także traktowanej jako pycha środków bogatych)[5]. Wreszcie przeniknął myśl licznych teologów traktujących reformy ostatniego Soboru, ale także reformę liturgiczną, jedynie jako punkt wyjścia dla dalszych eksperymentów praktycznych i myślowych. „Mizerabilizm” to wszakże nic innego, jak rezygnacja z prawdy, zewnętrznego piękna, znaków majestatu reprezentujących Bożą chwałę, ale też z publicznie wyznawanej wiary (a czasem w ogóle z wiary), działania oraz bogactwa tradycji w samo-przedstawianiu się Kościoła. Ale także pewnej siły w działaniu mającej moc tworzenia cywilizacji. Tak rozumiany „mizerabilizm” jest właśnie jednym ze współczesnych przykazań świata dla Kościoła – co więcej, istnieje przekonanie, że stanowi on swego rodzaju warunek właściwie praktykowanej i pozytywnie ocenianej przez ten świat miłości bliźniego. Kiedy próbujemy dekodować to świeckie oczekiwanie, siłą rzeczy natrafiamy na formuły, które na słuch są bardzo chrześcijańskie[6] – Kościół ma się wyniszczać, by służyć słabszym, ma dawać świadectwo (absurdalnie: ma dawać świadectwo, że go nie widać lub że go już nie ma). Pozbawione jednak nadprzyrodzonej obecności Boga, płasko-doczesne rozumienie takiego zdania sprowadza się do oczekiwania, by Kościół „zrezygnował z siebie” (znów pseudo-ewangeliczna klisza), czyli z głoszenia światu Tego, którego Ciałem jest. Jak to rozwiązać praktycznie? Pierwsza możliwość: Kościół winien się zająć w swojej działalności tymi, którymi świat już się zajmować nie chce. Dynamika tego oczekiwania jest prosta i polega na redukcji publicznej obecności tego, co nadprzyrodzone, do tego, co w wąskim sensie moralne, czyli opieki nad ubogimi w znaczeniu, jakie nadaje temu współczesna wrażliwość (lub jej brak). Możemy tych ubogich określić jako zdeklasowanych[7]. Zdeklasowani znajdują się całkowicie poza obszarem „świata”, są swoistym „piekłem” dla „tego świata”. Przebywają w nim niepełnosprawni intelektualnie i fizycznie, brzydcy, panuje w nim nędza materialna i bliskość śmierci. Tam też powinni znaleźć się chrześcijanie, spełniając współczesne definicje brzydoty, nietykalności, aspołeczności i wielbiący umieranie[8]. Druga możliwość pozostawiona Kościołowi, pozwalająca zachować światowy prestiż, to droga dowartościowywania tych, których świat wskaże jako godnych dowartościowania. Tu mamy szerokie spektrum „wykluczonych”, którzy przeważnie pozycjonują swoją tożsamość w opozycji do Kościoła i jego nauczania. Propozycja ta także jest sposobem na przetrącenie publicznego i nadprzyrodzonego oddziaływania Kościoła. Na jedno bowiem wychodzi – przypadek drugi, czyli świecka i perwersyjna kenoza, jest odcięciem się od nadprzyrodzoności i zastąpieniem Boga w sercu samego Kościoła światem. Natomiast odsunięcie się od świata na rzecz zadań jedynie moralnych (w granicach określonych oczekiwaniami „świata”) i jedynie w ukryciu jest rezygnacją dwutorową – z głoszenia całemu światu Dobrej Nowiny, ale i z uniwersalnego rozpoznania Logosu jako zbawienia[9]. Gdyby jednak Kościół postanowił pozostać chrześcijański i wciąż głosił Boga całemu światu, tak jak Ten mu się objawił, „mizerabilizm”, ta światowa propozycja pseudokenozy dla Kościoła, zmieni swoją pozycję. Będzie głosiła perwersyjnie, że Kościół nie jest dość chrześcijański, zachowując wiarę, moralność, doczesne struktury, że przez to jest „zbyt bogaty”, za mało zajmuje się „samym” Bogiem, nie dość praktykuje miłosierdzie i miłość ubogich, nie dość się wyniszcza, ma totalitarne zapędy. Będzie to zawsze reakcja wobec wytrwałego i godnego praktykowania kultu Bożego, proklamowania Słowa, głoszenia nauki katolickiej. Postulat „mizerabilizmu” służy bowiem nie ubogim i potrzebującym miłosierdzia, ale osłabieniu wszystkiego, co może wspierać publiczne głoszenie wiary mającej aspiracje większe niż osobiste upodobania. Czy czekamy na Papieża antychrysta? „Mizerabilistyczny” sposób myślenia, w różnie zestawionych konfiguracjach, przyjmuje także liczne grono wierzących katolików, uznając szantaż ze strony świata jako wyzwanie dla własnej moralności lub też nawet wiary. Biorą oni w siebie proponowane im narzędzia rozumienia wiary i dokonują prywatnego lub publicznego rozliczenia z Kościołem. Dotyka to także Papieża Franciszka. I tak, poddani tej ideologicznej logiki, w jego gestach, oznaczających postawienie na prostotę w relacjach z wiernymi i odbiorcami mediów, widzą tylko, wartościowany pozytywnie lub negatywnie, pierwszy krok do demontażu katolickiej liturgii, porzucenia moralności, a na końcu pewności wiary i przekształcenia się Kościoła w stowarzyszenie charytatywne lub umoralniającą i estetyzującą agendę władzy politycznej. Z kolei gesty i decyzje Papieża, które zaprzeczają stosowaniu przez niego strategii „mizerabilistycznej”, są znów tłumaczone perwersyjnie jako kamuflaż, gra na przeczekanie i osłabienie czujności wierzących i ich zmysłu katolickiego, ewentualnie (progresistowsko) jako obskurantyzm. Gdy i te kalkulacje okazują się chybione, pojawia się element rozczarowania faktem, że Papież wciąż jest katolicki. Ważniejsze bowiem okazują się pozakościelne afiliacje ideowe niż współodczuwanie z Kościołem. Jeszcze bardziej niż u postępowców dziwi to u niektórych katolickich tradycjonalistów czy zachowawców (na pozytywnie wartościowane decyzje Papieża odpowiadają: „tak, tak – Franciszek robi dwa kroki do przodu, a potem zrobi trzy do tyłu”; a dobrze widzimy, że te „trzy kroki do tyłu” wciąż nie następują, a Papież działa według jakiejś innej logiki). We wzorach myślenia, które w skrócie opisałem powyżej, sami katolicy odtwarzają w sobie niechybne oczekiwania świata (poza jednym z dwóch opisanych już sposobów samowykluczenia) – by wreszcie Papież stał się antychrystem i zaprzeczył temu, czym jest Kościół i jego wiara. A także czym jest urząd papieski. I podobnie do świata przeżywają rozczarowanie, że nic się dzieje. Można odnieść wrażenie, że perwersyjnie powraca do nas postawa proroka Jonasza czekającego na zagładę Niniwy. W stronę prawdziwego franciszkanizmu Zatem widzimy, że „mizerabilizm” nie jest tożsamy z franciszkanizmem (który dziś wygląda na coś nieokreślonego) – podszywa się jedynie pod niego, starając się wykorzystać zawartą w nim wartość religijną, by przemycić do Kościoła elementy rozkładu. Jest także błędną kalką interpretacyjną, jeśli chodzi o zrozumienie Papieża Franciszka i jego pontyfikatu. Nie tylko, jak sądzę, w pierwszym okresie posługi. Poza tym „mizerabilizm” działa wybiórczo, ignoruje te fakty, które do niego nie pasują. W tej wybiórczości można rozpoznać też jego cynizm. Co przemawia za tym, że franciszkanizm nie jest mizerabilizmem? Bez wdawania się w szczegóły, trzeba odpowiedzieć, że katolickość, umiłowanie spraw Bożych i liturgii. Nigdy dość przywoływania słów świętego Franciszka skierowanych do kapłanów: „Niech więc wszyscy szafarze tych najświętszych tajemnic, zwłaszcza ci, którzy to czynią bez szacunku, zastanowią się, jak liche są kielichy, korporały i obrusy, które służą do ofiary Ciała i Krwi Jego. I wielu przechowuje [Ciało] i pozostawia w miejscach niewłaściwych, nosi w sposób godny opłakania i przyjmuje niegodnie, i udziela innym nieodpowiedzialnie”[10]. Widzimy zatem, że dbałość o piękno szat, naczyń liturgicznych i zewnętrzny wymiar liturgii, a dalej „całej wiary”, nie jest sprzeczny z umiłowaniem ubóstwa. Ewangeliczne ubóstwo ma raczej podkreślać jeszcze bardziej chwałę, jaką należy oddawać Bogu. Mizerabilistą nie jest też Papież Franciszek. Jego Msza inauguracyjna była źródłem rozczarowania zarówno tych, którzy oczekiwali, że „wreszcie” zostanie zrzucony gorset liturgicznej „restauracji Benedykta”, jak i dla tych, którzy sądzili, że „wreszcie” zobaczymy „prawdziwe” i niszczycielskie oblicze kardynała Bergoglia, którego swoboda wobec liturgii została rozpoznana w zawieszonych w Internecie nagraniach filmowych. Nic takiego się nie wydarzyło – była za to prostota, zrezygnowano z rozbudowanej procesji na ofiarowanie, co charakteryzowało celebracje papieskie w ostatnich dziesięcioleciach. Brak procesji zdezorientował pewnego liberalnego komentatora, który próbował zinterpretować ten fakt w kategoriach mizerabilistycznej prostoty[11]. Zdziwiłby się jednak, gdyby zauważył, że znalazł się w tym wypadku z sojuszu z niektórymi tradycjonalistami. Pozytywnie odebrali oni taką decyzję Papieża, widząc w niej ukłon w stronę większej rytualności, a mniejszego bałaganu w liturgii. Interpretacje „światowe” okazują się niezwykle krótkodystansowe i choć prezentują się jako uniwersalne, mają charakter jedynie prawdy etapu. Dziś brak procesji jest „prostotą”, ale jeszcze dziesięć czy dwadzieścia lat temu ta sama procesja była publicystyczną „nadzieją” w zwalczaniu pozostałości starożytnej katolickiej formy liturgicznej. Franciszkanizm, jezuityzm, dialog? Wydaje się jednak, że ten rys prostoty w liturgii, przy zachowaniu zasadniczego kształtu papieskiej celebracji wprowadzonej przez Benedykta XVI, nie jest podszyty franciszkańską tkliwością, ale innym zgoła duchem. To bardzo ciekawe, że prawie w ogóle nie był dotąd przywoływany fakt przynależności kardynała Bergoglia do Towarzystwa Jezusowego. Być może nie pasowało to do mizerabilistycznych interpretacji. Niezależnie od franciszkańskich deklaracji Papieża jego osobista formacja odebrana w zakonie jest czymś, co powinno być przede wszystkim rozważane przez każdego, kto zamierza analizować ten pontyfikat. Co więcej, zdaje się, że przybranie imienia Franciszka jest pewnego rodzaju sprytnym (choć nie przebiegłym) sposobem dobrego wejścia w urząd, ale także w relacje ze światem, który zachowuje rodzaj sentymentu wobec świętego Franciszka (nie znając go w ogóle). Trudno wyobrazić sobie, by Papież wyruszał na ewangelizację z hasłem, które wielu, nawet chrześcijanom, kojarzy się po prostu ze złym postępowaniem. Czymś takim niewątpliwie byłby „jezuityzm”. Świętym „niełatwym” jest także sam Ignacy Loyola, któremu nowożytność nie nadała żadnej pozytywnej legendy – być może dlatego, że sam już do niej przynależał i nie dostał się w ręce twórców romantycznych, mitologizujących świat średniowieczny. Jeśli jednak zajrzymy do Konstytucji Towarzystwa Jezusowego, a zapomnimy na chwilę o świętym Franciszku, zobaczymy, że Papież w swojej prostocie i ubóstwie jest po prostu sobą, czyli jezuitą. Jezuici i devotio moderna Zanim to jednak zrobimy, warto nakreślić ogólną specyfikę tego Zgromadzenia mającą swoje źródło w epoce przełomu duchowego w dziejach chrześcijaństwa. Ostateczne zatwierdzenie Towarzystwa miało miejsce w roku 1540 za pontyfikatu Pawła III. Jest to czas dominacji nurtu tak zwanej devotio moderna. Wierni odchodzą wtedy od pobożności ludowej, a także wspólnotowej, czyli liturgicznej, i skupiają się na własnej indywidualnej drodze wiary. Badają swoje wnętrze i naśladują Chrystusa poprzez praktykowanie osobistej ascezy. Właśnie pod tytułem „Naśladowanie Chrystusa” funkcjonuje, być może, najpopularniejsza książka duchowościowa w Kościele, czyli przypisywane Tomaszowi à Kempis rozważania wewnętrzne[12]. Dały one początek wysypowi licznych mniej lub bardziej znakomitych pozycji z dziedziny indywidualnej duchowości i pobożności, których autorami byli Wawrzyniec Scupoli, Franciszek Salezy, a także święty Ignacy Loyola autor „Ćwiczeń duchowych”. Ksiądz Husson w przywoływanym już artykule ironicznie wypowiada się o celu, jaki postawił sobie Ignacy: „Wszystkie jego wysiłki są skierowane w kierunku osobistych badań i ćwiczeń duchowych. I to jest odzwierciedlone w szkicu statutu przyszłego Towarzystwa[13], gdy obok posłuszeństwa przełożonemu generalnemu i pochwały ubóstwa znajduje się odmowa monastycznego ceremoniału, a szczególnie modlitwy zbiorowej. Jeśli dokładnie poczytać Ignacego, można mieć wrażenie, że rachunek sumienia jest ważniejszy niż udział w Mszy”. Dodaje także: „Niestety, Papież Paweł III, zatwierdzając Towarzystwo, zatwierdzi ten wybór i zrobi z jezuitów pierwszy zakon zwolniony ze wspólnotowej liturgii, co jest prawdziwą anomalią od początku historii zakonów w Kościele w IV wieku”. Odrzucony obraz świata W opinii księdza Hussona jest pewna doza przesady, a klucz interpretacyjny zbyt prosty. Pojawienie się nowej duchowości oznaczało także rozwój najgłębszych wątków mistyki katolickiej związanej z reformą karmelitańską świętej Teresy Wielkiej i Jana od Krzyża. Zresztą także devotio moderna było odpowiedzią ludzi wierzących na rozpadający się jeszcze klasyczny i antyczny obraz świata zbudowanego z rozmaitych sfer niebieskich i ich zależności oraz praw, które zaczęły być podważane przez pojawiające się doświadczenie naukowe. Średniowiecze znaczną część swojej religijności czerpało z integralnego wyobrażenia o charakterze sfer niebieskich, reprezentujących także rzeczywistości duchowe[14]. W tę kosmiczną konstelację wpisywała się również liturgia będąca rodzajem zwieńczenia zbawczego dramatu stworzenia i dziejów. Razem z odkryciami geograficznymi rozszerzyły się także granice znanego świata, zwiększyło się poczucie niepewności co do dotychczasowej wiedzy. Osłabienie więzi pomiędzy poznaniem świata i poznaniem Boga odnowiło poszukiwania ludzi wierzących chcących znaleźć nowe zaczepienie dla swojej metafizycznej pewności. Podobnie zresztą działo się u schyłku starożytności. Znakomitym świadectwem zwrotu ku wewnętrzności są „Wyznania” świętego Augustyna. Pobożność i praktyka jezuicka miała jednak swój specyficzny wątek, który moglibyśmy określić jako „radzenie sobie ze światem”, funkcjonalizowanie wszelkich praktyk liturgicznych i duszpasterskich dla pobudzenia wiary opartej na świadomości. To praktyczne i wewnętrzne nastawienie pobożności miało dać katolikom siłę zdolną oprzeć się wszelkim możliwym przeszkodom stawianym wierze przez rozpadający się obraz świata klasycznego, ale także pomóc w podejmowaniu misji na nowych obszarach zupełnie nieznających wiary Kościoła. Tego rodzaju katolicką samosterowność możemy dostrzec u Papieża Franciszka. Czy mógłby się on zatem poddać mizerabilistycznym pokusom świata? Tak, jeśli zaufałaby przede wszystkim sobie i swojemu doświadczeniu – które łatwo pomylić z łaską. To może się zdarzyć szczególnie wobec kryzysu liturgii i rozumienia jej jako kanału łaski przychodzącej z zewnątrz, obiektywizującej obecność Boga. Jezuicki antyliturgizm – czy rzeczywiście? By upewnić się, że genetyczna antyliturgiczność jezuitów jest rzeczywistością, warto zajrzeć do najważniejszych dokumentów Towarzystwa, czyli Konstytucji świętego Ignacego. Już w przedmowie do pierwszego wydania, autorstwa ojca Piotra de Ribadeneiry, znajdujemy rys duchowości samego Ignacego: „On zaś nałożony na siebie i przyjęty obowiązek [napisania Konstytucji dla Towarzystwa] wypełnił starannie, tak mądrze i wiernie, że przez wiele lat tej sprawie się przede wszystkim poświęcił i wśród wielu łez, niezwykle gorących modlitw, codziennego sprawowania Ofiary Mszy świętej wypraszał u Pana namaszczenie Ducha Świętego, aby za Jego wstawiennictwem i pod Jego przewodem dzięki darowi Bożemu osiągnąć mógł to, czego ludzkim sposobem osiągnąć nie potrafił”[15]. Nie znajdujemy tu rozprawy o pożytkach wynikających z liturgii, jednak Ofiara Mszy znajduje się ewidentnie wśród najważniejszych praktyk duchowych Ignacego. Być może wszystkie one mają pewien wymiar praktyczny (zapewniają, względnie, świadomościowo, „upewniają o…” obecności Ducha Świętego), a nie doniośle teologiczny, jednak nie powinniśmy lekceważyć dobrej praktyki świętego Ignacego. W tzw. „Formułach” Instytutu ogłaszanych przez Papieży Pawła III (1540) i Juliusza III (1550) możemy rzeczywiście zobaczyć, że akcent jest położony na sakramentalny wymiar posługi Towarzystwa, a nie liturgiczny: „[Towarzystwo] zostało założone [po to], aby się usilnie starało przyczyniać do obrony i rozszerzania wiary i postępu dusz w życiu i nauce chrześcijańskiej przez publiczne głoszenie kazań, wykłady i inne rodzaje posługiwania Słowu Bożemu oraz przez «Ćwiczenia duchowne», nauczanie dzieci i ludzi prostych chrześcijańskiej wiary, przez niesienie pociechy duchowej wiernym podczas spowiedzi i podczas udzielania innych sakramentów”[16]. W tym samy tekście znajdujemy przyczynę niezadowolenia księdza Hussona: „Wszyscy zaś członkowie, którzy mają być kapłanami, będą zobowiązani do odmawiania oficjum według powszechnego zwyczaju Kościoła, jednak prywatnie, a nie wspólnie”[17]. Ogólne spojrzenie na Konstytucje Ignacego i Towarzystwa Jezusowego może dać złe wrażenie. W całym blisko sześciusetstronicowym polskim wydaniu dokumentów kwestii liturgii poświęcone jest kilka punktów, i to raczej w duchu duszpasterskiego praktycyzmu. Tymczasem w Regule świętego Benedykta na siedemdziesiąt trzy rozdziały blisko dwadzieścia już w swoich tytułach porusza sprawy dotyczące życia liturgicznego. Wydaje się jednak, że za ideą Ignacego nie stała żadna wizja „antyliturgiczna” czy „aliturgiczna”, a raczej przekonanie, że Kościołowi także w ramach powołania zakonnego potrzebne są różne rodzaje zaangażowania. Pozytywny wkład jezuitów w kontrreformację raczej potwierdzałby taką interpretację. W punkcie [586] czytamy: „Ponieważ zajęcia podejmowane dla zbawienia dusz są wielkiej doniosłości, właściwe naszemu Instytutowi i rozliczne, i ponieważ nasze przebywanie w tym czy w innym miejscu jest przygodne, dlatego niech Nasi nie odprawiają w chórze godzin kanonicznych ani nie śpiewają Mszy świętych lub innych uroczystych nabożeństw”. Następne zdanie daje zaraz uzasadnienie takiego rozstrzygnięcia: „Ci bowiem, których do ich słuchania skłoni pobożność, będą mieli wystarczająco wiele możliwości, żeby zadośćczynić swoim pragnieniom. Nasi zaś tym się powinni zajmować, co jest bardziej właściwe naszemu powołaniu”[18]. Widzimy dobrze, że Ignacy pisał w czasach, kiedy publicznie odprawiana Służba Boża była dobrem dostępnym katolikom powszechnie w kościołach rozmaitych zgromadzeń. Równocześnie słabością takiego ujęcia sprawy jest właśnie zauważalny indywidualizm w traktowaniu liturgii. Przywiązanie do niej wynika ze skłonności osobistej pobożności, a nie z jej uniwersalnego znaczenia dla całego Kościoła. Dla całego Kościoła znaczenie ma przede wszystkim sprawcza moc sakramentu ogołoconego z futerału liturgicznego. Tego typu redukcja jest charakterystyczna dla całych dziejów nowożytnego Kościoła – próbę jej przełamania podjęli Ojcowie Soboru Watykańskiego II w Konstytucji o liturgii. Spójrzmy jednak też na pozytywne efekty formacji zaproponowanej przez Ignacego Loyolę, które dają się słyszeć w podejściu do liturgii Papieża Franciszka. Od pierwszych chwil można mieć wrażenie, że przekazał on te sprawy w ręce tych, których uważa za liturgicznie bardziej kompetentnych od siebie. Wspominana Msza inauguracyjna była przygotowana przez księdza Guida Mariniego, ceremoniarza Benedykta XVI, i franciszkanów, których można uznać za dobrą szkołę liturgiczną, w duchu pism samego „Biedaczyny” z Asyżu. Innym istotnym głosem wydaje się wypowiedź, jaką wygłosił ostatnio watykanista Sandro Magister, sugerując, że Papież nie zamierza zmieniać swojego ceremoniarza, „choć ten jest tradycjonalistą”[19]. Może to oznaczać, że sam Papież czuje się „słuchaczem liturgii” i nie zamierza być jej kreatorem. Jeśli tak faktycznie jest, Franciszek przekracza kolejną granicę papieskiej wszechwładzy znanej nam z historii Kościoła w XX wieku. Ale nie jest jednocześnie mizerabilistą. Ubogi Papież jezuita Przykładem zetknięcia się spraw liturgii i ubóstwa był obrzęd obmycia nóg, czyli Wielkoczwartkowe Mandatum. Konstytucje Towarzystwa wyraźnie wzmacniają moralny aspekt duszpasterstwa, co dało praktyczny efekt w spłaszczeniu przez Papieża Franciszka teologicznego sensu tego znaku[20]. Można mieć uzasadnione wątpliwości, czy postawienie takiego akcentu miało swoje źródło we franciszkanizmie. To sugestia mizerabilistyczna wskazująca, że Papież chce zrezygnować z katolickiego głosu w rozumieniu Ewangelii. Podobnie jak wcześniej miał kroczyć na czele destruktorów. Zerknijmy jednak do punktów [636-637] Konstytucji Towarzystwa Jezusowego, gdzie czytamy: „[636] Ponieważ Towarzystwo usilnie stara się nieść pomoc bliźnim, nie tylko udając się w różne miejsca, ale i tam, gdzie na stałe przebywa, na przykład w domach i kolegiach, warto sobie uświadomić, jakimi sposobami można by tam nieść pomoc duszom, aby przynajmniej część z nich wedle możności zastosować w praktyce ku chwale Bożej. [637] Przede wszystkim do tego służy przykład wszelkiej prawości i cnoty chrześcijańskiej przez to, że nasi dbają, by bardziej dobrymi uczynkami niż słowami dawać zbudowanie tym, z którymi przestają”[21]. Gest wobec ubogich ma zatem większe znaczenie dla jezuity niż słowo liturgicznej katechezy. W tym miejscu sprzeciw księdza Hussona wobec „jezuickiego ducha” wydaje się być bardziej zrozumiały – stajemy bowiem oko w oko z zagrożeniem spłaszczenia wiary, o którym traktowały wcześniejsze akapity artykułu. A jednak sam Papież Franciszek wyprowadza ripostę: „Duch tego świata sprowadza chrześcijańską działalność do czynienia społecznego dobra. Jak gdyby życie chrześcijańskie było rodzajem lakieru, patyny. Jezusowe orędzie nie jest powierzchownym nalotem. Ono idzie w głąb do szpiku kości, do serca – i przemienia nas. A tego właśnie nie znosi duch świata i dlatego przychodzą prześladowania”[22]. Kwestia ubóstwa i moralnego przykładu jest chyba właśnie szczególnie ciekawa w tych pierwszych miesiącach pontyfikatu Papieża Franciszka. Pod imieniem świętego z Asyżu został ukryty rzeczywisty i zaskakujący radykalizm ubóstwa, jaki Papież Bergoglio mógł znaleźć właśnie w Konstytucjach przygotowanych przez jego duchowego ojca, czyli świętego Ignacego Loyolę. Już w [4] punkcie czytamy: „Ubóstwo tak pojmować należy, że Towarzystwo nie chce i nie może posiadać żadnych dochodów na własne utrzymanie lub na cokolwiek innego […]. Podobnie (chociaż innym to wolno) za Ofiarę Mszy świętej lub za kazania albo wykłady, lub za sprawowanie jakiegokolwiek sakramentu ani jakąkolwiek inną posługę duchową spośród tych, które Towarzystwo odpowiednio do swego Instytutu może podejmować, od nikogo poza Panem Bogiem, dla którego służby wszystko z czystą intencją czynić powinni, nie mogą przyjmować żadnego stypendium lub jałmużny, które się zwykło dawać jako wynagrodzenie na takie posługi”[23]. W rozdziale poświęconym ubóstwu znajdujemy takie oto uściślenie [554]: „Wprowadzenie nowości w tym, co dotyczy ubóstwa, to dopuszczanie rozluźnienia w sprawie dochodów albo jakiegokolwiek posiadania na własny użytek lub dla potrzeb wyposażenia kościoła czy budowy lub konserwacji budynków, albo też na inny cel, za wyjątkiem tego, co dotyczy kolegiów i domów nowicjatu. Aby w tak ważnej sprawie nie dopuścić do zmiany Konstytucji, niech każdy po złożeniu profesji przyrzeknie wobec Przełożonego Generalnego i wobec tych, którzy przy nim będą, i niech złoży obietnicę w obliczu Stwórcy i Pana naszego, że się nigdy nie zgodzi na zmianę w Konstytucjach tego, co dotyczy ubóstwa, ani podczas Kongregacji, która gromadzi przedstawicieli całego Towarzystwa, ani sam w jakikolwiek sposób nie będzie o to zabiegał (podkreślenie – TR)[24]”. Co więcej, uwagi o ubóstwie zaczynają się zdaniem, którego nie powstydziłby się święty Franciszek z Asyżu: „Ubóstwo należy miłować jako mocny mur zakonu i zachowywać je w jego czystości w takim stopniu, w jakim z pomocą łaski Bożej będzie możliwe”[25]. Nie chodzi zatem o moralizatorską nędzę, ale redukującą sens Kościoła, o nadprzyrodzoną cnotę pójścia dalej „w takim stopniu, w jakim z pomocą łaski Bożej będzie możliwe”. Dopełnienie Niezależnie, jak wiele Not uzupełniających kolejne jezuickie Kongregacje dodały do tych punktów, wciąż czyta je każdy jezuita, ponieważ Konstytucje Ignacego zachowują swoją integralność – zmieniają się tylko przypisy wprowadzające kontekst danego czasu. Czytał je zapewne wielokrotnie także ksiądz, biskup, prowincjał, kardynał, a potem Papież Bergoglio, teraz już Franciszek. [1] Pod koniec maja pojawiła się koncepcja, że Papież Franciszek jest jak Jonasz. Pytanie tylko, czy jest on równie oporny jak Jonasz w słuchaniu głosu Bożego, a Kościół równie pogański jak Niniwa. Mam też nadzieję, że Papież nie będzie siedział i czekał, aż gniew Boży zmiecie Kościół, jak to miał uczynić z Niniwą wedle oczekiwań proroka. S. Duda, Wyjść jak Jonasz do Niniwy. Nowy Kościół papieża Franciszka?, „Więź”, 2(652)/2013. [2] Ks. F. Husson, Les Jesuites et la liturgie, La Barrette de St-Pierre des Latin – Bulletin de membres de la Communaute Summorum Pontificum – Diocese de Nancy et de Toul, N. 44, avril 2013; [dostęp [3] J. Maritain, Religia i kultura, przeł. Halina Wężyk-Widawska, Fronda, Warszawa 2007, ss. 79-87. [4] M. Jurek, Zamęt historii nie mija sam, „Rzeczpospolita”, [dostęp [5] O wolności religijnej w nauczaniu Soboru Watykańskiego II pisaliśmy w „Christianitas” nr 50/2012. [6] O tym, jak zło potrafi podszywać się pod prawdę, trafnie pisał w F. Hadjadj w swojej znakomitej książce Wiara demonów, przeł. M. Żurowska, Esprit, Kraków 2012, s. 32: Szatan równie dobrze mógłby powiedzieć: Zostało napisane: «Miłuj bliźniego swego jak siebie samego, a więc śpij z dziewczyną, która Cię pragnie». Albo: «Znieważaj ojca swego i matkę swoją, gdyż zostało napisane: ‘Samemu Bogu będziesz oddawał cześć’». [7] Inspiracją dla wyrażenia zdeklasowani było dla mnie socjologiczne pojęcie podklasy (underclass). [8] O społecznych mechanizmach dystrybucji wykluczenia i tabu można przeczytać w: J. Tokarska-Bakir, Energia odpadków [w:] M. Douglas, Czystość i zmaza, przeł. M. Bucholc, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2007, ss. 32-38. [9] W kwestii rezygnacji Kościoła z publicznej obecności w świecie zawsze warto polecić dwa teksty Thomasa Molnara, Kościół u progu końca wieku, „Christianitas” nr 45-56/2011 oraz Średniowieczne początki sekularyzacji politycznej, „Dialogi polityczne”, nr 8. [10] Św. Franciszek z Asyżu, List do duchownych (redakcja pierwsza) [w:] tenże, Pisma św. Franciszka z Asyżu, przeł. O. Kajetan Ambrożkiewicz OFM Cap., Ojcowie Kapucyni, Warszawa 1990, s. 168. [11] Bądźcie w pełni świadomi, że szlachetna prostota, o której mówi Sobór, nie jest niechlujstwem, lecz Pięknem przez duże P, [dostęp [12] Krótki zarys jej dziejów i wpływu można przeczytać w przedmowie ks. Jana Twardowskiego do wydania przygotowanego przed laty przez Instytut Wydawniczy „Pax” w tłumaczeniu Anny Kamieńskiej. [13] 1539 r. [14] Por. C. S. Lewis, Odrzucony obraz. Wprowadzenie do literatury średniowiecznej i renesansowej, tłum. W. Ostrowski, Znak, Kraków 2008, rozdz. Epilog. [15] Konstytucje Towarzystwa Jezusowego wraz z przypisami Kongregacji Generalnej XXXIV oraz Normy uzupełniające zatwierdzone przez tę samą Kongregację, Polskie Prowincje Towarzystwa Jezusowego - Wydawnictwo WAM, Kraków – Warszawa 2006 (dalej KTJ), s. 20. [16] KTJ, ss. 29-30. [17] KTJ, s. 37. [18] KTJ, [586], s. 202. Przywołajmy jeszcze drugi z punktów… [587]: Gdyby w jakichś domach lub kolegiach uznano to za wskazane, można by w tym czasie, kiedy się zwykło wieczorem głosić kazania lub prowadzić wykład, odmówić same nieszpory, żeby zatrzymać wiernych przed takimi wykładami czy kazaniami. Tak też będzie w niedzielę i w dni świąteczne: bez śpiewu zrytmizowanego i chorałowego, jak to nazywają, lecz w jakimś tonie nabożnym, miłym i prostym, a to w tej mierze i w tym celu, żeby lud pobudzić do częstego przystępowania do spowiedzi, słuchania kazań i wykładów, a nie inaczej. W tym samym tonie można odprawiać w Wielkim Tygodniu liturgię, którą się zwykło nazywać Ciemną Jutrznią. Na Mszach głównych, które będą czytane, wolno dla pobożności i przystojności pozwolić na asystowanie jednemu lub dwóm ubranym w komże odpowiednio do tego, co będzie w Panu możliwe, [587], ss. 202-203. [19] S. Magister, Tra confidenze ed esorcismi, un Francesco tutto da decifrare; [data dostępu [20] Temat ten omawia Tomasz Dekert w artykule Mandatum, czyli – paradoksalnie – o nieposłuszeństwie jako miłości. [21] KTJ, ss. 220-221. [22] Patrz tutaj: [data dostępu [23] KTJ, [4], s. 48. [24] KTJ, [554], s. 194. [25] KTJ, [553], s. 194.
Jeden z czytelników moich książek o księdzu Dolindo zaprosił mnie do polubienia strony „Antypapież”. Drogi bracie, czy myślisz, że ks. Dolindo dałby lajka takiej stronie?Franciszek i ojciec PioTo zdjęcie znalazłam w księgarni przy via Conciliazione w Rzymie. Reprodukcję wrzuciłam tego samego wieczora na FB. W krótkim czasie dziesiątki udostępnień i lawina reakcji…Papież Franciszek obejmuje twarz o. Pio i całuje ją. Tu nie trzeba tekstów ani komentarzy. Czułość, z jaką Ojciec Święty dotyka i całuje relikwie stygmatyka z Gargano, mówią same za siebie. To zdjęcie nie tylko mnie rozczuliło, ale i… zabolało. Zabolało, bo czy wszyscy mamy taki obraz tego papieża?Zwrócono mi uwagę, że to może być fotomontaż. Nie potrafię tego ocenić. Ale nawet jeśli tak, nie zmienia to myśli, którą fotografia przywołała: Dlaczego Franciszek jest tak atakowany i odrzucany?Ktoś z grupy modlitewnej ojca Pio napisał mi, że „nasz papież i Benedykt XVI głosili jasno”, no a teraz nie wiadomo…Czytaj także:Proboszcz wynajął autobus, by za darmo dowozić ludzi do kościoła. Parafianie zachwyceniKiedy Jan Chrzciciel głosił – wielu nawet to, że opasywał się skórą, przeszkadzało. A Jezus Chrystus? Swoi próbowali Go pochwycić na każdym słowie, wykorzystać, zniekształcić. Zbyt prosto nauczał, uderzał w uczonych w Piśmie chyba następców św. Piotra było tak atakowanych i odrzucanych jak papież Franciszek. Przez swoich. Nawet piorun, który strzelił w bazylikę św. Piotra w 2013 r. ma być „głosem Boga kontra Franciszek”. Byłam wtedy w Rzymie. Sprawdziłam też włoskie depesze: piorun uderzył w bazylikę wieczorem, w dniu abdykacji Benedykta XVI… a nie w dniu wyboru Franciszka. Ale i tak nie miałabym odwagi tego mówiąc o herezjach o nieważnym wyborze – teza dawno przez prawników kościelnych obalona (warto prześledzić co na ten temat mówi np. abp Grzegorz Ryś). Niedobrze też ponoć, że Franciszek kanonizował Jana Pawła II z Janem XXIII. Tymczasem tak wielcy święci jak św. Franciszek Ksawery, św. Filip Neri czy św. Teresa z Avila byli wyniesieni na ołtarze w jednym dniu przez papieża Grzegorza XV! Czy ujmuje im to coś ze świętości?Niestety sporo informacji o Franciszku jest przesiewana przez sito (sam papież mówił o tym w czasie jednej z pielgrzymek). Pojawiają się słabej jakości książki, które mierzą z armat do Ojca Świętego (warto, by ktoś wydał w Polsce np. ostatnią książkę Andrei Torniellego „Il giorno del Giudizio”; to rzetelna dokumentacja tego, jak bardzo obecny pontyfikat jest fałszywie przedstawiany).Czytaj także:Pasterz, który był we wszystkich slumsach swojego miasta. 80 urodziny FranciszkaUderzasz w następcę św. Piotra: uderzasz w ChrystusaJeden z czytelników moich książek o ks. Dolindo zaprosił mnie do polubienia strony „Antypapież”. Drogi bracie, czy myślisz, że ks. Dolindo dałby lajka takiej stronie? Czy kliknąłby „lubię to” na stronie, która propaguje negację jakiejkolwiek osoby?Kapłan z Neapolu był ponad 17 lat zawieszony w czynnościach kapłańskich, niezrozumiany, odtrącony przez Kościół. Miał prawo się zbuntować. Krytykować papieża. Ale nigdy tego nie zrobił. Walił pięścią w stół, kiedy ktokolwiek – czy miał rację, czy nie – uderzał w Kościół, kapłanów i Ojca „Kościół to Jezus – pisał ks. Dolindo. – Jeśli uderzasz w Kościół, jeśli uderzasz w następcę św. Piotra, uderzasz w Chrystusa!”. osoby niechętne Franciszkowi, które po spotkaniu z nim przyznały: myliłem się. Trzeba przyjechać i zobaczyć. Posłuchać, jak w prosty, ewangeliczny sposób naucza. Jak tłum powtarza za nim zdania z Ewangelii. Jak się nie oszczędza, jak przytula. Zobaczyć, że idzie tam, gdzie jest najtrudniej (vide pierwsza w historii pielgrzymka do Emiratów Arabskich), jak myje nogi więźniom, jaki jest bezpośredni i pokorny w kontaktach z dziećmi i chorymi, osobami starszymi (vide Panama, gdzie papież kazał zatrzymać kolumnę samochodów i wyszedł do ślepej staruszki).Trzeba dobrze i z otwartym sercem czytać jego listy i dokumenty, a nie tylko ich krytykę. I zobaczyć, jaki krzyż niesie w Kościele (nadużycia seksualne, odejścia). Trzeba otworzyć serce, żeby się nie okazało, że walcząc z Franciszkiem, „walczycie z Bogiem„ (por. Dz 5, mojej publikacji zdjęcia Franciszka obejmującego o. Pio odetchnęłam, a liczba lajków pod nim wlała balsam do mojego serca. Czułość Franciszka i jego miłość do Drogi Krzyżowej, którą szedł stygmatyk, do świętości, znakomicie wszyscy rozpoznali. Lekcja ks. Dolindo w dużej części odrobiona!Czytaj także:Papież Franciszek odwiedził Benedykta XVI [fotogaleria]
Najlepsza odpowiedź Żadnemu człowiekowi nie można nadać tytułu świętego za sprawą 2 człowieka tylko Bóg może o tym decydować, Franciszek nie jest antychrystem tylko fałszywym prorokiem, wskazuje na to jego charyzma i jego inność od poprzednich papieży, że on jest dla ludzi, stał się dla publiki a nie dla tego aby ludzi przyprowadzić bliżej do Naszego prawdziwego Ojca Niebieskiego, jakiś czas temu czytałem że jego suma liczb jego nazwiska wynosi 666, 2 kwestia że pokazał się z innej strony, ma sprofanowany krzyż który nie przedstawia Jezusa lecz pasterza z rękami ułożonymi na kształt dawnych faraonów chowanych w grobach w piramidzie a jak wiadomo, ci byli okrutni i karcili wszelkie przejawy buntu oraz nieposłuszeństwa, spreparowany krzyż który trzyma w ręce w trakcie homilli również jest spreparowany ponieważ widać w pewnej perspektywie jak brzuch i ramiona wyraźnie ukazują symbolike głowy kozła, toleruje on wojny które sa prowadzone, zamiast kategorycznie zareagować on im na to pozwala tylko potepiając działania wojenne, walczy z pedofilią ale wyraźnie nie ma zastrzerzeń dla związków homoseksualnych które przecież wiadomo że przeczą instytucji rodzinie Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 09:59 Nie, ja nim Tak doszukując można znaleźć sporo luk w Biblii i nauczaniach Kościoła. Papież jest głową Kościoła, więc myślę, że można go tak nazywać EKSPERTXdm odpowiedział(a) o 15:34 Papież nie jest Biblijnym antychrystem, ale niewykluczone, że antychryst końca czasów zasiądzie na tronie piotrowym jako poza tym, w myśl Biblii, antychryst to nie moc Boskich atrybutów przypisywana papieżowi czy KK, lecz człowiek który nie uznaje Ojca i Syna:"Któż zaś jest kłamcą, jeśli nie ten, kto zaprzecza, że Jezus jest Mesjaszem? Ten właśnie jest antychrystem, kto nie uznaje Ojca i Syna." [1 J 2, 22]"Żaden zaś duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga; i to jest duch antychrysta, który - jak słyszeliście - nadchodzi i już teraz przebywa na świecie." [1 J 4, 3]"Wielu bowiem pojawiło się na świecie zwodzicieli, którzy nie uznają, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele ludzkim. Taki jest zwodzicielem i antychrystem." [2 J 1, 7]Poza tym, antychryst jest już na świecie co najmniej od I wieku. Masz to napisane w powyższym cytacie [1 J 4, 3]: "(...) i już teraz przebywa na świecie" oraz w słowach:"Dzieci, jest już ostatnia godzina, i tak, jak słyszeliście, antychryst nadchodzi, bo oto teraz właśnie pojawiło się wielu antychrystów; stąd poznajemy, że już jest ostatnia godzina." [1 J 2, 18] blocked odpowiedział(a) o 15:54 versum odpowiedział(a) o 17:09 Kościół katolicki tak jak inne nurty chrześcijańskie interpretuje po swojemu katolik nie powinien czytać Biblii tak jak mu się podoba, bo może źle zinterpretować teksty. blocked odpowiedział(a) o 18:04 Każdy nim czasem grzeszny. blocked odpowiedział(a) o 10:19 Na początek:są chrześcijanie,co sądzą,że watykan to Babilon i wielka nierządnica z Pisma zdaniem papież nie jest antychrystem,a człowiekiem,co nie zna jest mi tu o kult maryjny,kult świętych i aniołów,czyściec,chrzest przyjął pogańskie tradycje,aby nawrócić po prostu pozapominali nauk KK mają wszystko narzucone(to jest religia),więc nie czytają Pisma Świętego. Sądzę, że nie, a to dlatego, że nie jest on zastępowany za Chrystusa, a jest następcą apostoła Piotra, jego zadaniem jest nauczanie w imię na pytanie: Dlaczego następcę Piotra nazywamy Ojcem Świętym znajdziesz na tej stronie [LINK] Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
czy papiez franciszek to antychryst